
W środę przypłynęłyśmy do Bridgetown, stolicy Barbados. Pominęłam na razie dzień spędzony na morzu, bo potrzebuję więcej czasu, żeby zrobić posta o statku.


Trafalgar Square, może nie do końca taki jak znacie z Londynu, ale niedaleko również znajduje się pomnik Lorda Nelsona i jest starszy od tego londyńskiego, ha!;)

National Hereos Sqaure.



Miejscowy kościół anglikański.

…Był tuż za rogiem!


Weszłyśmy do środka, a później wyszłyśmy z kościoła drugą stroną.

Sklepy spożywcze, supermarkety, według mnie mówią o narodzie więcej niż można się spodziewać, dodatkowo znacie moje zainteresowanie jedzeniem, dlatego zawsze będąc w obcym kraju lubię odwiedzić choćby jeden taki sklep;).

Spacerowałyśmy po stolicy, chociaż miasto wcale nie było duże.

Świeże kokosy.


Mojej mamie na całych Karaibach bardzo podobał się zwyczaj noszenia rasta czap, który był bardzo popularny wśród facetów.



W centrum nie zabrakło też oczywiście ulicy dla turystów, ale tu już skończyłyśmy zwiedzanie miasta.

Żeby nie oddalać się za bardzo, wybrałyśmy miejską plażę, z której byłam tak sobie zadowolona, bo marzyła mi się dzika plaża, ale później się okazało, że takich już i tak nie ma za wiele, bo zawsze gdzieś w pobliżu znajdzie się jakiś hotel czy ośrodek.

To moje niezadowolenie może wydać się śmieszne, bo prawda jest taka, że nigdy nie widziałam piękniejszej wody i plaży z takim piaskiem!

W mojej rodzinie, ponad półwieczna mama wygląda lepiej od swojej niespełna ćwierćwiecznej córki, więc zdjęciach pokazuję mamę, a nie siebie;).

Moja mama zazwyczaj nie lubi się kąpać, bo nie lubi zimna, ale w takiej wodzie jest znacznie przyjemnie niż na lądzie.

Przez większość czasu siedziałam na brzegu morza i próbowałam nacieszyć się tym miejscem, ale i tak się nie udało. A jak patrzę teraz na te zdjęcia, to nie chce mi się wierzyć, że kolor wody nie był poprawiany w Photoshopie;).

Plaże z białym piaskiem naprawdę istnieją!;)

Drogę do statku znowu postanowiłyśmy przejść na pieszo.

Mini jabłka.

Tym razem chciałam też spróbować mleka kokosowego, bo ze świeżego owoca jeszcze go nie piłam. Było dobre, chociaż posmak kokosa czuć dopiero po przełknięciu napoju.

Facet sprawnie posługiwał się maczetą i po wypiciu mleka, przekrajał owoce na kolejne części, żeby zjeść znajdujący się w środku miąższ.

Nigdy wcześniej nie jadłam miąższu ze świeżego kokosa. To, co jest dobrze znane, czyli brązowa skorupa, to już dojrzały owoc, kształtuje się pod warstwą widzianą na zdjęciu. Taki miąższ jest znacznie bardziej miękki, czuć, że jest tłustszy od tego dojrzałego i jak dla mnie był naprawdę pyszny!

Port z jachtami, żaglówkami itd.

W drodze powrotnej trafiłyśmy jeszcze na rybny targ. Wygląda na to, że wody w okolicach Barbados są bogate w śledzie, bo każdy sprzedawca miał ich dużo na swoim stoisku.

Na mnie największe wrażenie zrobiły wielkie tuńczyki (na zdjęciu widać tylko jego kawałek po lewej), bo to jedna z moich ulubionych ryb. Steki z tuńczyka mogłabym jeść codziennie.


Przed przyjazdem tutaj, Barbados kojarzyło mi się głównie z pewnym wspomnieniem z Londynu i nie spodziewałam się, że znajdę się tu tak szybko.