Berlińskie lotnisko Tempelhof zostało zamknięte 5 lat temu. Jego historia zahacza o nasz kraj, bo w latach 80-tych to właśnie tutaj lądowały samoloty porywane przez Polaków uciekających do Zachodnich Niemiec.
Propozycje zagospodarowania terenu po zamknięciu lotniska obejmowały różne projekty, mieszkańcom najbardziej spodobał się pomysł parku miejskiego. Dzisiaj Tempelhof to gigantyczna przestrzeń miejska, na niekończących się trawnikach wiosną i latem można się wylegiwać na kocu, a po pasie startowym jeździć na rowerze czy rolkach. Odbywają się tutaj również imprezy, kilka tygodni temu po raz kolejny zorganizowano na płycie lotniska Berlin Festival.
Dobrą okazją do wybrania się wreszcie na Tempelhof było zaproszenie Dagmary, która czyta mojego bloga i z którą mamy wspólnych znajomych. Tata jej chłopaka, Chris, razem ze swoją partnerką Elizabeth, troszczą się są tamtejszy Urban Garden, który jest częścią berlińskich ogrodów miejskich.
Każdy może spędzać tutaj czas, hodowanie roślin też jest darmowe, ale trzeba być członkiem społeczności. Chętnych nie brakuje, lista oczekujących jest długa, ale kilkutysięcy osobom udało się coś w ogródku posiadzić. Ponieważ całe lotnisko jest otwartą przestrzenią, zabronione jest stawianie gdziekolwiek płotu (poza ogólnym otaczającym Tempelhof). Rośliny sadzane są w skrzynkach, puszkach, a nawet butach, bo nic nie może rosnąć w ziemi. Grunt jest nadal zanieczyszczony, a dodatkowo władze miasta nie chcą, żeby zostały zapuszczone tam korzenie, dosłownie i w przenośni. Za kilka lat na części terenu powstaną budynki mieszkalne, a park zostanie przesunięty. W związku z tym na dzień dzisiejszy nic na Tempelhof nie jest na stałe, wszelkie projekty są raczej tymczasowe, ale podoba mi się jak to wszystko wygląda i wierzę, że w przyszłości będzie jeszcze lepiej.