St. Lucia spodobała mi się bardzo, bo poza naturalnym pięknem Pigeon Island, zobaczyłam wreszcie skrawek prawdziwego życia mieszkańców. Na Wyspach Dziewiczych prawie nie było widać na ulicach ludzi, na Barbados z podpatrywaniem codzienności mieszkańców też było średnio, za to w Castries, stolicy St. Lucii zobaczyłam to, na czym mi zależało.

Z Pigeon Island wróciłyśmy do Castries. Na początek chciałyśmy zobaczyć Katedrę Niepokalanego Poczęcia NMP, którą w 1986 odwiedził Jan Paweł II.

Taksówkarz powiedział nam, że wizyta Papieża była na wyspie naprawdę dużym wydarzeniem. Był to dzień wolny od pracy, a ludzi zebrało się tyle, że uroczystości odbywały się na dużym otwartym terenie na zewnątrz. W drodze z Pigeon Island pokazał nam też, gdzie Jan Paweł II zatrzymał się podczas pielgrzymki.

St. Lucia w przeszłości była kolonizowana przez Francję i Anglię, ale to katolicyzm jest przeważającą religią.

Później przeszłyśmy się ulicą, na której co krok było widać grupki mężczyzn. Większość z nich grała w domino i widać, że na wyspie jest to bardzo popularna rozrywka,

Domino można też oczywiście było kupić na tamtejszych stoiskach.


Kawałek dalej były puby i restauracje.


Później skręciłyśmy z mamą w niewielką uliczkę…

…a tam, na widok powyższego sklepu, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Powiedzmy, że był to sklep z medycyną alternatywną, ale biorąc uwagę, że na półkach były eliksiry miłości, szczęścia i wiele innych, dla mnie pan za ladą był po prostu czarodziejem;). Podzieliłam się z nim moim zachwytem nad sklepem, a czarodziej był sympatycznym człowiekiem.

Miałam też trochę wrażenie, że ten sklep jest jego domem, biorąc pod uwagę, że niektóre półki były wypełnione zwykłymi rupieciami.

Tebletki z kokosa były w tym sklepie chyba jednym z normalniejszych produktów;).



Gdyby nie jedzenie na statku, to zapewne usiadłabym tam i zjadła jakieś tradycyjne danie.


Na targu znowu wpadłam w zachwyt, tym razem nad klimatyczną niebieską kuchnią. Siedząca w niej rodzina nie wyglądała jakby wierzyła w moje słowa, oni pewnie mają jej dość;).

Tutaj pożałowałam, że nie zabrałam ze statku analoga, bo mogłabym tam zrobić fajne zdjęcia.


Zawsze chciałam móc kupić ‘świeżą’ wanilię w kraju, w którym jest uprawiana. Pachniała przepięknie a pęczek kosztował 3$, czyli niewiele jak na jedną z najdroższych przypraw świata.

Cynamon.

A to już widok ze statku na część portu.

Opuściliśmy St. Lucie popłynęliśmy na St. Kitts.