Z okazji 21 urodzin Johanny pojechałyśmy wieczorem do San Francisco i zamiast pójść do baru, tak jak na początku było w planie, niespodziewanie wylądowałyśmy w domu, gdzie działo się wiele dobrego…;)
Tu mieszka Carolina, koleżanka Johanny, która zaprosiła nas na hiszpańską kolację w domu sąsiada.
Goszczący nas Erik, swoją drogą bardzo fajny człowiek, przegadałam z nim sporą część wieczoru.
Zaraz po przywitaniu się ruszyłam do kuchni i pierwsze co zobaczyłam to smażenie hiszpańskiej tortilli.
Obok gotowało się danie, którego nie rozpoznałam i nie zapamiętałam nazwy…
Lubię spotykać ludzi niższych ode mnie, Lidia była jedną z tych niewielu osób;).
Ula i Johanna.
Erik ma dwie dwudziestoletnie córki. Powiedział mi, że jedna z nich kupiła sobie niedawno maszynę do pisania i wysłała Erikowi tą kartkę. Po przeczytaniu kartki wiedziałam, że polubiłabym tą dziewczynę.
On (bo imienia nie pamiętam) studiuje fotografię w Barcelonie. Zanim przyleciał zwiedzić San Francisco był w Nowym Jorku, gdzie musiał zrobić jakiś projekt do szkoły. Pokazał mi trochę zdjęć z tego projektu, a mnie skręcało z zachwytu.
Na stole zaczęło pojawiać się coraz więcej potraw.
Pa amb tomàquet, czyli kataloński chleb z pomidorami. Trzy osoby były z Barcelony (a jedna z Madrytu), stąd to katalońskie danie;).
‘Fotograf” był posiadaczem Canona 5d…achh…
W kuchni nalewano na talerze gazpacho. Mniam…
I w końcu zasiedliśmy do stołu.
Po kolacji przyszedł czas na deser i sto lat dla Johanny.
Lody z owocami.
Przy kolacji siedziałam obok Louisa. Urodził się w San Francisco, choć jego rodzice są z Ekwadoru. Przyjaźni się z Erikiem od dzieciństwa i jest muzykiem. Rozmawialiśmy o podróżach, muzyce, Nowym Jorku i dobrze się rozumieliśmy.
Lidia zrobiła moim aparatem kilka zdjęć.
Erik wręczył mi niespodziewanie wspomnianego wcześniej Canona 5d i powiedział, żebym się nim pobawiła, bo widział jak świeciły mi się oczy na widok tego aparatu;).
Później Louis przyniósł bębny ze swojego mieszkania piętro niżej i mimo później pory zaczęliśmy grać.
Musieliśmy trochę wyciszyć ton, bo sąsiedzi już spali.
Mi się najlepiej grało na zabawnej kalimbie, afrykańskim instrumencie. Po 1 w nocy pojechałyśmy do domu.