Niewiele miałam czasu na zobaczenie Miami i Miami Beach, ale nie obyło się bez przygód jak dzieje się prawie zawsze wtedy, kiedy jestem w pośpiechu;).
Czuję lekki niedosyt, chciałabym mieć chociażby kilka godzin więcej, choć z drugiej strony Miami Beach jest bardzo turystycznym miejscem, opierającym się na hotelach, klubach i restauracjach i niewiele jest tam do zobaczenia. Ciężko za to nie zakochać się w tamtejszej plaży i turkusowej wodzie, zwłaszcza kiedy kalendarz przypomina, że jest styczeń, a nie środek wakacji…:).
Wtorkowe przedpołudnie spędziłam na plaży w Deerfield Beach.
Wieczorem pojechałam na noc do hostelu w Miami. Całe szczęście, że miałam ze sobą deskorolkę, bo ze stacji kolejowej miałam ‘kawałek’ do autobusu, a później jeszcze musiałam się przesiadać. Kierowałam się intuicją i okazało się, że wybrałam dobrą drogę. Z Google Maps zapamiętałam, że przystanek autobusowy znajduje się przy klubie “Pink Pussycat”, którego widok jednocześnie mnie ucieszył jak i rozbawił;).
Na przystanku okazało się, że autobus jeździ co 30-60min. Pomyślałam, że autobus mógł dopiero co odjechać, więc zdecydowałam się jechać na deskorolce i ewentualnie złapać autobus po drodze. Nie ma to jak bycie jedyną białą kobietą w pustej i niebezpiecznej dzielnicy Miami, a jedynymi mijanymi ludźmi są tacy, których zazwyczaj wypada unikać. Od razu zaczęły mi się przypominać obejrzane odcinki “Dextera”:). Tak czy inaczej lubie takie chwile, bo to zawsze przygoda:).
Droga do hostelu znacznie się wydłużyła, ale tak dobrze jechało mi się na deskorolce, że zrezygnowałam z przesiadki na drugi autobus. Na miejscu okazało się, że mój pokój zalało i wysłano mnie do pobliskiego hostelu. Dostałam pieniądze na taxi, ale wolałam zachować pieniądze i znów dojechać na deskorolce;).
Rano okazało się, że mam bardzo mało czasu na zobaczenie czegokolwiek, więc najlepszym rozwiązaniem było przejechanie Miami Beach na deskorolce;).
Choć wszystko oglądałam w pośpiechu, nie mogłam odmówić sobie pójścia na chwilę na plażę.
Plecak, longboard i kawa. Resztę rzeczy zostawiłam u Tima, bo wracałam do jego mieszkania na ostatnią noc.
Woda była przepiękna…
Choć czas gonił mnie nieubłaganie, obiecałam sobie, że nie opuszczę Miami Beach bez zobaczenia salonu “Miami Ink”. W końcu byłam w salonie w LA, więc nie mogłam nie odwiedzić również tego! W ostatnich minutach przed planowanym wyjazdem na stacje kolejową dotarłam na miejsce.
Zaraz po tym wsiadłam do taksówki. Staram unikać się taksówek jak tylko mogę, ale czasami nie da się inaczej.
Zdjęcia z taksówki.
Ledwo zdążyłam na pociąg, którym pojechałam na spotkanie z Timem, który zabrał mnie na lotnisko na lot wypożyczonym przez niego samolotem. O tym następnym razem!:)