Półtorej godziny podróży promem z Helsinek i znalazłam się w Estonii. Port nie wyglądał zachęcająco, a wysokie krawężniki i rosnący w szparach mlecz wskazywał na większe podobieństwo do Polski niż ojczyzny ich najbliższych krewnych, Finów. Lokalizacja portu była za to doskonała,
po 10 minutowym spacerku byłam już na starym mieściem i w hostelu, a chwilę później gotowa do zwiedzania Tallina.
Miasto pełne było turystów, w oczy rzucały się przede wszystkim wycieczki seniorów z Niemiec, przykładnie chodzących za uniesioną w górze parasolką przewodniczki. Estonia przez kilkaset lat znajdowała się pod silnym wpływem kultury niemieckiej, co w dużym stopniu tłumaczy zainteresowanie naszych zachodnich sąsiadów tym krajem. Ze względu na wpływy Szwecji czy Danii, wielu Estończyków czuje się z kolei Skandynawami, choć mnie ta skandynawskość nie rzucała się w oczy.
Klimat starego miasta sprawiał, że czułam się jak w którymś z polskich miast. Podobna architektura, układ ulic, te same ogródki piwne ze sponsorowanymi parasolami. Podobnie z resztą miasta, bo kontrasty ala szklane centrum handlowe wyrastające zza PRLowskiego bloku, też są nam dobrze znane.
Tallin nie oczarował mnie, ale też nie mogę powiedzieć, że wyjechałam zawiedziona. Poza tym cieszę się, że udało mi się tam w końcu wybrać i zderzyć swoje wyobrażenie z rzeczywistością, na plus dla Estonii.
Written by
Ula
Further Reading...
Prague and the first night in the open air in Greece.
August 4, 2009
Previous Post