Szybko po przyjeździe do Puerto Escondido doszłam do wniosku, że nie ma sensu wypożyczać desek, muszę kupić własną. Skoro opanowanie surfingu jest jednym z głównych celów tej podróży, to trzeba podejść do sprawy jak należy. Zwłaszcza, że postanowiłam pomieszkać tu trochę dłużej i na razie nigdzie się nie wybieram.
Odpowiedniej dechy szukałam więc od prawie dwóch tygodni, na początku miałam upatrzoną dobrą, ale ktoś zwinął mi ją sprzed nosa. Problem w moim przypadku był taki, że jako początkująca powinnam mieć longboarda, czyli długą, szeroką i grubą deskę, na której łatwiej będzie stanąć i która złapie każdą małą falę. Jednocześnie, jeśli mam z nią podróżować, nie mogę mieć deski, której nie będę w stanie unieść czy wsadzić do środka transportu, a więc longboard odpadał. Poczytałam, poradziłam się kilku surferów i wyszło na to, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie będzie fishboard. Deska o kształcie ryby, która ma szerokość i grubość podobną do longboardu, ale jest krótsza, co w moim przypadku (przez to że jestem niska i lekka) nie stanowi aż tak dużego problemu, ale jednak będzie mi ciężej na niej stanąć.
Odwiedziłam prawie wszystkie miejsca z deskami, aż wczoraj okazało się, że na mojej ulicy, kilka przecznic dalej produkują deski surfingowe. Przeszłam się tam wczoraj i chociaż zazwyczaj sprzedają nowe, jeden z właścicieli zaproponował mi swoją. Opowiedział o jej budowie, zaletach, zrobiłam jej zdjęcie, zapisałam wymiary, wieczorem podzieliłam się info z kolegą surferem i koniec frustracji związaniej z szukaniem. Znalazłam tą jedyną.
Marzenie staje się więc rzeczywistościa – nieskończona ilość upadków, bólu, siniaków, porwań przez fale i słonej wody w ustach przede mną.
Written by
Ula
Further Reading...
Visiting Milan.
August 22, 2009
Previous Post