Sobotnia impreza skończyła się w niedzielę rano i po kilku godzinach snu, około południa, wyruszyłyśmy do Muir Woods, parku sekwoi. Nie były to co prawda największe na świecie sekwoje (te rosną jeszcze bardziej na północ od SF), ale i tak robiły wrażenie;). Dodatkowo dopisała nam pogoda i tylko wieczorem żałowałyśmy, że to już koniec weekendu… Teraz ciesze się, że kolejny już się zbliża;).
Host rodzina Sary ma psa…a ja bardzo tęsknię za swoimi…
Pumpkin pie:).
W trakcie przygotowywania jedzenia.
Śniadanie.
To była moja pierwsza przejażdżka Cadillac’iem;).
Pojechałyśmy po koleżanki.
Fajny dom zobaczyłam po drodze.
Ciekawe kiedy te strome ulice przestaną mnie zadziwiać;P.
Po raz pierwszy jechałam przed Golden Gate w zupełnie bezchmurny dzień:). Nuciłam tytułową piosenkę z “Pełnej Chaty”:).
SF po przejechaniu mostu.
Park sekwoi.
Moim obiektywem niewiele da się pokazać, ale wierzcie mi na słowa, że drzewa były naprawdę duuuuże;).
Wzięłam ze sobą japońską przekąskę…
Mochi z nadzieniem orzechowym, pycha! Połowie osób niestety nie smakowało;))).
Z powrotem w mieście.
W Starbucks przez kilka dni można było testować kawę, a jeśli odgadło się, która kawa jest rozpuszczalna, a która jest tą, którą podają w lokalach to dostawało się kupony na dwie darmowe kawy. Proste zadanie, odgadłyśmy;).
Poszłyśmy na kolacje do jednego z Diner w Downtown.
Niestety knajpa należała do tych “turystycznych” więc ani wystrój, ani jedzenie mnie nie oczarowało..
Kanpka z trzema serami i frytki.
Banana Split.
This is what my Sunday looked like. I stayed overnight at my friend’s house, then we went to Muir Woods- a park with huge redwoods. In the evening we had dinner at a Diner in Downtown.