Mundaka, małe miasteczko w Kraju Basków na północ od Bilbao, o niewielkiej dozie uroku i generalnie braku powodów do odwiedzenia, o ile nie jest się w jakiś sposób zainteresowanym surfingiem. Kilka ulic na krzyż, pare mniejszych sklepów i restauracji, hotel, no i surfspot Mundaka, o którym mówi się od lat 60-tych, od kiedy ta niezwykle długa lewa fala została dostrzeżona przez surferów. Choć to wcale nie jej długość sprawia, że jest tak wyjątkowa. Znajdą się na świecie dłuższe i jeszcze lepsze tuby, ale zdecydowana większość rozbijająca się na rafie, stałym podłożu, w przeciwieństwie do ruchomego języka piasku rzeki wpływającej do oceanu, tak jak dzieje się to w przypadku Mundaki.
Tutaj zakończyłabym tę historię, gdyby nie to, że od wielu lat to unikalne zjawisko przyrody musi stawiać czoła działaniom w zatoce, które w żaden sposób do tej pory nie miały w interesie ochrony Mundaki.
Zaczęło się od 1972r i planu Izby Handlowej Bilbao, stworzenia sztucznego koryta ujścia rzeki i pomysłu budowy falochronu w miejscu Mundaki. Były to czasy dyktatury Franco, a więc o sprzeciwie ze strony mieszkańców nie było mowy i gdyby tylko plan poszedł w ruch, po fali nie byłoby dzisiaj ani śladu. Pozostałaby w pamięci co najwyżej kilku starych surferów.
Jej rozgłos jednak rósł wraz z coraz większą popularnością surfingu, aż w 1989roku zostały zorganizowane w tym miejscu pierwsze profesjonalne zawody surferskie. Fala zyskała miano jednej z najlepszych na świecie, surfujących na Mundace przybywało, zarówno z okolicy jak i różnych stron świata.
W międzyczasie swój biznes rozwijała lokalna stocznia… zwiastując tym samym problemy dla fali. Za każdym razem, kiedy powstawał nowy statek, wypływał rzeką na otwarty ocean trasą przecinającą falę i pogłębiając podłoże. Między 1992- 99 dokonano kilka takich pogłębień przesuwając średnio 50tys metrów szcześciennych piasku. Chociaż obawiano się najgorszego, na szczęście nie miało to dużego wpływu na fale i miejsce w którym się rozbijała – nawet jeżeli jej konstrukcja została naruszona, to po krótkim czasie wracała do formy.
Dopiero w 2003 posunięto się za daleko, przemieszczając 250tys metrów sześciennych piasku, co zmieniło bieg ujścia rzeki i znacząco wpłynęło na Mundakę, która praktycznie przestała istnieć, zamieniając się w tzw. zamykającą falę i sprawiając, że miejsce ciężko było w ogóle określić surfspotem. Wszyscy spodziewali się definitywnego końca istnienia Mundaki i nikt nie był w stanie określić czy są jakiekolwiek szanse na jej powrót.
Odrodziła się po trzech latach, powracając do dawnej formy i dając jeszcze jedną lekcję, jak nie powinno zadzierać się z przyrodą. Całe zamieszanie wokół niej i niemalże zniknięcie wydawało się zapewnić Mundace wreszcie ochronę i było tak przez długi czas. Aż do 2015 roku, kiedy burmistrz pobliskiego miasteczka wpadł na pomysł przemieszczenia piasku i stworzenia plaży po jednej stronie rzeki, co przyniosłoby okolicy zyski z turystyki. Tym razem media poświęcone surfingowi trąbiły o tym wszędzie, zebrano nawet 20.000 podpisów przeciwnych przekopywaniu piasku. Lokalni surferzy mocno zaangażowali się w ochronę fali, organizując spotkania z władzami i naukowcami.
Ostatecznie udało się znacznie przedłużyć proces tworzenia plaży, spowalniając zmiany jakie wywołać miało przekopywanie piasku.
Temat zakończył się więc w pewnym sensie zwycięstwem i można mieć już tylko nadzieję, że żadna z podobnych sytuacji nie powtórzy się w tym miejscu, a być może któregoś dnia ta fala, jak i inne jej podobne zostaną w porę objęte ochroną, zanim pieniądze wezmą górę nad unikalnością oceanu.
Po dotarciu do Mundaki i zostawieniu rzeczy w hostelu wybrałam się na poszukiwania słynnej fali. Doszłam do ujścia urzeki i nie mogłam rozgryźć gdzie się znajduje. Zobaczyłam daleko w oddali rozbijające się fale i myślałam, że to właśnie to miejsce, zastanawiając się jak w ogóle można tam dotrzeć.
Mundaka chowała się za rogiem o czym przekonałam się dobrego następnego dnia!
Mały port w centrum miasteczka.
Na miejscu znajduje się tylko jeden hostel, który ciężko w ogóle określić typowym hostelem. Jest bardziej internatem dołączonym do lokalnej hali sportowej.
Wyjątkowo przyjemne miejsce przed restauracją hotelu El Puerto przy głównym placu. Mają tu dobre tapas, ale i przede wszystkim widok na Mundakę.
Śniadanie przed surfingiem. Tamtejsze tapas okazało się jednym z najlepszych mojego wyjazdu.
Surfowanie na Mundace – co warto wiedzieć?
Mundaka jest światowej klasy falą, a więc zdecydowanie nie zalicza się do najłatwiejszych i nie jest idealna dla zaczynających od zera. Nie znaczy to jednak, że nie można się tutaj uczyć! Pomijając dni z wielkimi falami, zawsze można trzymać się bliżej brzegu i łapać fale z których po długiej przejażdżce schodzą pro surferzy. Najlepsze warunki są między odpływem, a przypływem, będziecie zaskoczeni jak bardzo zmienia się wtedy ujście rzeki. Przy odpływie, do fali można dotrzeć częściowo na pieszo, częściowo przepływając przez płytką rzekę i lądując na tymczasowej plaży. Przy odpływie da się już tylko dopłynąć, a plaża wtedy znika.
Warto mieć na uwadze, że prądy oceaniczne spychają tutaj mocno w prawo, dlatego czasem zamiast walczyć z powrotem na miejsce i tracić siły, warto wyjść z wody, przejść brzegiem i wejść ponownie. Wchodząc do wody dobrze jest też zacząć nieco bardziej z lewej, mając na uwadze, że zostanie się zepchniętym w prawo. No chyba że jest przypływ i nie ma gdzie wyjść.
Mundaka jest naprawdę długą falą, jeżeli tylko uda ci się ją złapać, masz szansę na dłuższe pozostanie na niej i wielką frajdę. Obserwując ją może się wydawać łatwa do złapania, powolna, czysta, idealna… ale potem wiosłujesz rękami z całej siły i okazuje się, że nie byłaś wystarczająco szybka, fala uciekła. Podobnie z kolejną i następną, aż w końcu zastanawiasz się o co chodzi, przecież dwa dni wcześniej w innym miejscu bez problemu łapałaś fale, a ta wydaje się być szczególnie przystępna. Jest dokładnie na odwrót. Myślałam, że moje nieudolne próby złapania fali to wina braku siły w rękach i nieodpowiedniej deski, a potem wyszło, że owszem, nie jestem wystarczająco silna, ale i dobra na Mundakę. Jest bardzo szybką i ciężką falą, upadki bolą, wielu zostało przez nią porządnie poturbowanych, nietrudno uszkodzić czy nawet złamać tutaj deskę. Po różnych łatwiejszych surfspotach z którymi w ostatnim czasie miałam do czynienia, to było nieco innym doświadczeniem, ale tym samym świetnym, bo rzadko obserwuje się z wody tak piękną falę, a przy okazji surferów, którzy naprawdę wiedzą jak się na niej dobrze bawić. Żałowałam też, że nie miałam więcej czasu na surfing tutaj, ledwie ponad 2h to tak naprawdę nic, ale może jeszcze będę miała okazję wrócić?
Wypożyczenie deski / kursy
W miasteczku funkcjonuje jeden surfshop, ale za to z długą historią sięgającą 1985 roku. Założony został przez Australijczyka, który po przyjeździe w te strony już nigdy nie chciał stąd wyjeżdżać.
Sklep ma szeroki wybór ubrań, akcesoriów i desek do kupienia i nieco mniejszy do wynajęcia, ale jak najbardziej da się tu znaleźć coś dla siebie. Przy sklepie działa szkółka surferska, gdzie zapisać możecie się na lekcje, najlepiej dzień wcześniej na miejscu lub mailowo. Jedna 2-godzinna lekcja to wydatek 30€, przy 5 lekcjach płaci się jak za cztery – 120€.
Koszt wypożyczenia deski waha się między 20€ za cały dzień za piankową deskę dla początkujących, przez 30€ za shortboard lub 40€ malibu. Przy wypożyczeniu na dłużej niż jeden dzień, cena za dzień spada.
Z tej odległości wygląda na zupełnie niewinną falę, prawda?
Wyobraźcie sobie też moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam to miejsce w trakcie odpływu – w zdecydowanej większości tam gdzie widzicie wodę, był po prostu piasek.
Video z kilkoma surferami w akcji.
Post powstał we współpracy z marką Corona Extra