
Central Park znajduje się teraz 10min ode mnie, więc niedzielę rozpoczęłyśmy od przespacerowania się tam.


Później spacer 5tą Aleją…

…skąd skręciłyśmy do MoMa. Muszę powiedzieć, że była to moja najlepsza wizyta w MoMie. Wszystkie wystawy, które obejrzałyśmy były świetne, może dodam z nich jeszcze więcej zdjęć. Powyższa to “Design and the Modern Kitchen”, która dla mnie była bardzo inspirująca.



Przyciemniane szyby nadały temu zdjęciu fajnych kolorów.

Czekałyśmy na metro, a na stację wjechał prawdziwy wehikuł czasu. Nigdy wcześniej nie widziałam w NY takiego śmiesznego metra. Okazało się, że był jakimś pociągiem dla turystów, ale nie znam szczegółów.

Beth przepada za piekarniami, więc była to dobra okazja do odwiedzenia pewnej na Lower East Side, w której jeszcze nie byłam, a miałam ją na liście.

Znajduje się niedaleko Babycakes, ma fajny wystrój i rewelacyjne ceny, bo cupcakes kosztują tam 1,50$, a zazwyczaj ich ceny nie spadają poniżej 2,50$.



Po drugiej stronie ulicy znajduje się inne fajne miejsce, Economy Candy Market.

Sklep z mnóstwem słodyczy z różnych krajów oraz amerykańskimi oldschoolowymi.




Łamiszczęki! Kto oglądał kreskówkę Ed + Edd + Eddy, ten wie o czym mówię;).


Candy canes…Nigdy ich za bardzo nie lubiłam i tak jak w Polsce mimo wszystko służą bardziej za ozdobe, tak w Stanach dzieciaki mają fioła na ich punkcie.

Śnieżny potwór z pierwszej ekranizacji Rudolfa Czerwononosego.

“Pommes Frites” słynie z belgijskich frytek i dużego wyboru sosów, więc zamówiłyśmy mała porcję na spróbowanie.

Podtrzymując niezdrowe niedzielne menu, na koniec pobytu Beth poszłyśmy do Spot Baru, który jest restauracją serwującą desery w lekko azjatyckim klimacie. Wybrałyśmy dwa deserowe tapas, ale okazało się, że do trzeciego dopłaca się tylko 3$, więc nie miałyśmy wyjścia;).
Na początek dostałyśmy semifredo w migdałowym cieście, z sorbetem malinowym, skropione oliwą z oliwek.

Następny deser proszę!

czekoladowy sos, jeżyny na pokruszonych ciastkach oreo, malinowa pianka i to ‘coś’, co ani nie było ciastem, ani lodem, ale miało smak yuzu, azjatyckiego cytrusa. Jak dla mnie to ten deser był zbyt kwaśny, a ja nie przepadam za tym smakiem w słodyczach/deserach.

Tarta tatin na ciepło, karmel, okruszki jabłkowego ciastka i lód black miso, który smakował jak solony karmel. Ten ostatni deser smakował mi najbardziej.
W niedziele wieczorem Beth wróciła do domu. Teraz moja kolej, żeby odwiedzić ją w Bostonie, ale to raczej dopiero wiosną.