Trochę nie chce mi się wierzyć jak niewiele czasu w życiu spędziłam w Hiszpanii, jednym z najfajniejszych europejskich państw, do którego jakoś zawsze było mi nie po drodze. Mam wrażenie, że to kierunek w sam raz na podróż, kiedy pogoda za oknem sprawia wrażenie jakby słońce i ciepło miały już nigdy nie wrócić, a nastrój dotrzymuje tej atmosferze kroku.
Obudzić się nagle na południu Europy, poranek przespacerować nad oceanem, na każdy posiłek jeść tapas, a mijając każdą kanjpkę przyglądać się jak ludzie na południu potrafią cieszyć się życiem do później starości. Nietrudno spędzić w ten sposób czas w Hiszpanii i trochę się przy okazji rozmarzyć.
Swoją relację zaczynam od miasta w północnej części kraju, kojarzącym się dzisiaj z nazwy przede wszystkim z bankiem, który stąd też się wychodzi – Santander.
Dlaczego warto tu przyjechać? Bo pomimo swojej atrakcyjności, Santander znajduje się poza szlakiem najpopularniejszych hiszpańskich miast. A to już mocny argument, jeżeli nie lubicie zwiedzania w tłumach i macie na uwadze, że Hiszpania to w końcu jeden najpopularniejszych kierunków turystycznych więc czasem trudno tych tłumów uniknąć.
Region Kantabrii, którego Santander jest stolicą, nie przywodzi też na myśl typowej Hiszpanii. Liczne zielone wzgórze, pasma górskie, ostrzejszy klimat z częstymi opadami deszczu, a więc nie do końca taka, po którą większość ludzi przyjeżdża na południe. Mimo wszystko region wynagradza to pięknymi widokami z urwistymi klifami, skałami, długimi plażami, a przy tym wszystkim świetnymi warunkami do uprawiania surfingu…
I tak się składa, że moja podróż na południe Europy miała właśnie za główny cel rozeznania się w miejscach nadających się do surfingu oraz stworzenia serii postów, które będą łączyły tradycyjne wpisy z odwiedzonych miejsc z przydatnymi informacjami jeżeli szukacie miejsc do spróbowania surfingu w Europie.
Tę serię postów realizuję razem z marką Corona Extra!
Centrum sztuki Centro Botin od powstania w 2015 stało się jednym z najbardziej charakterystycznych budynków miasta. Z dachu, na który można wjechać z ulicy rozpościera się widok na miasto i zatokę. Sam budynek szczególnie dobrze na zdjęciach wychodzi o zmierzchu.

Czego warto spróbować w Kantabrii?
Kuchnia tego regionu potrafi się mocno różnić w zależności od tego, czy odwiedzasz góry czy wybrzeże. Ponieważ Santander leży nad oceanem i trzymamy się wybrzeża, oto kilka specjałów, które warto spróbować w będąc w pobliżu Atlantyku:
– Mątwa lub kałamarnica gotowana w sosie z własnego atramentu (cachón en su tinta lub chipirones)
– Smażone kalamary znane w wielu śródziemnomorskich kuchniach, w Kantabrii zaliczają się do ulubionych przekąsek (rabas)
– Mieszanka owoców morza lub małże w occie (Salpicón de marisco)
– Pobrzeżki, czyli morskie ślimaki serwowane jako przystawka (caracolillos)
– Ser pido i nata de Cantabria
– Angulas czyli miniaturowe węgorze (wyglądają jak makaron), w północnej Hiszpanii i Kraju Basków pojawiają się w tapas, ale w dzisiejszych czasach ich cena za kg sięga nawet tysiąca euro
– Bonito, najbardziej charakterystyczna ryba tego regionu, której w sezonie spróbować można w restauracjach z grilla lub duszonej (np. w daniu marmita / sorropotún), a przez cały rok zakonserwowaną w oliwie z oliwek. Jeżeli gdzieś jeść bonito ze słoika lub puszki, to właśnie tu! (bonito del norte)
– Równie popularne w tym regionie są anchois, serdele spotkacie tu na każdym kroku, bardzo często występują w tapas, a zakonkserwowane warto zabrać ze sobą do domu
– Percebes znane jako pąkle lub kaczenice, charakterystyczne i dla wielu mało apetyczne z wyglądu, w tych stronach są jednym z najdroższych specjałów
Do El Diluvio zajrzałam przypadkiem, a zjadłam tu najlepsze tapas tego wyjazdu. Z prawej wspomniane wyżej angulas.
Na zakończenie pierwszego wieczoru.
Santander o poranku.
O poranku lub na zachód słońca serdecznie polecam spacer do skał w pobliżu latarni morskiej przy Cabo Mayor. Istnieje kilka wersji do przejścia trasy. Na najlepsze światło do zdjęć, polecam zaplanować odcinek od końca plaży Sardinero do Cabo Mayor i najważniejsze – trzeba trzymać się ścieżek spacerowych wzdłuż oceanu, pomijając ulice z ruchem drogowym. Przyjemnie jest też przejść się plażą Sardinero, a dalej kontynować spacer do Półwyspu Magdaleny. Jeżeli nogi pozwolą, można też wrócić wzdłuż wybrzeża do centrum miasta, ale to już dłuższy odcinek.
Poranne spacerowe światło.
Przy trasie spacerowej do Cabo Mayor są plaże, które w porannych godzinach można mieć tylko dla siebie.
Latarnia morska w oddali.
Playa de Matalenas, nieco schowana przez co zdecydowanie bardziej kameralna niż Sardinero.
Body boarding przed pracą.
Dom przejęty przez przyrodę!
Widok na Santander z Cabo Mayor.
W drodze powrotnej przy plaży Sardinero zauważyłam szkółkę surferską, ale plaża jest typową turystyczną przeznaczoną do pluskania się, a nie do surfingu. Jest dobrze osłonięta i fale są tu małe, podejrzewam, że rzadko kiedy dochodzą w ogóle do rozmiaru który nadawałby się choćby do najbardziej banalnej nauki. Nie wiem co tego poranka szkółka robiła w wodzie, ale zdaje się, że z tej lekcji tylko jedna strona wyniosła korzyść.
O tym gdzie wybrać się na surfing w okolicy Santander piszę poniżej.
Widok z półwyspu Magdalena.
Miejski park nad zatoką, skojarzył mi się z High Line w Nowym Jorku.
Gdzie spróbować surfingu w okolicy Santander? – Playa de Somo
Playa de Somo znajduje się po drugiej stronie zatoki, ale z miasta można dostać się tam bez problemu promem. Kursuje między Estacion Maritima Los Reginas a Playa de Somo, co 30min lub 1h (€2.70/4.85), na drugą stronę zatoki zabierze Was w 20-30min. Z przystanku promu to już tylko 10min spaceru na plażę Somo, z dobrymi warunkami zarówno do nauki surfingu jak i dla osób z wyższymi umiejętnościami.
W centrum miasteczka, w okolicach plaży warto zajrzeć do Centro de surf, gdzie zapytać można o wszystko co związane z surfingiem w okolicy.
Spacerując ulicami w oczy rzucą Wam się na pewno całkiem liczne wypożyczalnie sprzętu i szkółki surferskie. Sama miejscowość nie jest jednak warta odwiedzenia jeżeli nie planujecie plażowania lub surfingu.
Sprawdziłam kilka wypożyczalni i cenowo najlepiej wypadła Sunset Surf School.
Na miejscu ekipa okazała się pomocna i przyjazna, mają też szeroki wybór desek.
Wypożyczenie deski na 1/2 dnia wraz z pianką to koszt 15€, 1 dzień + pianka to 30€. Organizują ponadto kursy: 2h x 5 dni w tygodniu to koszt €130, krótki weekendowy kurs 2h x 2 = €60. W obu przypadkach w cene wliczony jest już sprzęt i ubezpieczenie.
W sunset surf znalazłam najlepszą deskę z całego wyjazdu, krótką, ale za to o dużej objętości, co jest rzadkie w przypadku tego rozmiaru.
W centrum Playa de Somo znajduje się też skatepark.
Wierzcie lub nie, ale tak się zakręciłam ze zwiedzaniem i surfingiem, że niedosyć, że zrobiłam tylko jedno zdjęcie plaży, to na koniec jeszcze je niechcący usunęłam… Plaża jest w każdym razie naprawdę duża i nawet jeżeli miejsca z najlepszymi falami mogą być zatłoczone, to da się znaleźć też kawałek tylko dla siebie.
Podziękowania dla marki za wsparcie mojego bloga w kolejnym sezonie i umożliwienie tej podróży! Wkrótce kolejne wpisy z tej serii.