Jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi, w dniu kiedy Trump został prezydentem powiedziałam sobie, że zacznę nawiązywać na blogu częściej do tematu ochrony środowiska. Niedługo minie rok od tamtego dnia, ale biorąc pod uwagę, że większości blogowych pomysłów nigdy nie udaje mi się zrealizować plus świadomość, że nie jestem wirtuozem pióra, to i tak dla mnie niespodzianka, że w ogóle o tym piszę.
Wizja prezydentury Trumpa była symbolicznym wydarzeniem, ale też jasnym znakiem dla mnie, że chociaż było źle, będzie znacznie gorzej – czy dla ludzi, można się spierać, ale w przypadku dobra planety bez wątpienia. Oto na czele drugiego najbardziej przyczyniającego się do niszczenia planety państwa, stanął człowiek, który gotowy byłby wykarczować park narodowy, żeby postawić w nim swój kurort hotelowy, globalne ocieplenie uważa za bujdę i dla którego tylko i wyłącznie liczą się pieniądze.
Jeżeli jesteś niedźwiedziem polarnym, lasem deszczowym, mieszkańcem wybrzeża albo wyspy, albo przynajmniej zależy Ci na różnorodności biologicznej i aby pewne państwa nie zniknęły z mapy, to dobrze wiesz, że taki człowiek na jednym z najbardziej istotnych stanowisk na świecie, jest dokładnym przeciwieństwem tego, czego oczekujesz od przyszłości.
Trump nie potrzebował dużo czasu, żeby puścić w świat pierwsze sygnały o tym, że dobro przyrody ma bardzo głęboko w poważaniu, jest za to wielkim sprzymierzeńcem przemysłu naftowego. Najlepiej pokazał to obsadzając najwyższe stanowiska ludźmi mocno z tym sektorem związanymi, łącznie z szefem Agencji Ochrony Środowiska, co jest dla mnie absurdem nie do przełknięcia.
Wyłączenie się z paryskiego porozumienia klimatycznego było oczywistm krokiem, za to od tamtego czasu naczytałam się o kolejnych rewelacjach, jak chociażby w ostatnich tygodniach o planach na zredukowanie liczby pomników przyrody w Stanach. Pierwszym w kolejce ma być Bear’s Ears w Utah, bo znaczna część terenu nadaje się do przeznaczanie na eksploatacje przez firmy wydobywcze i chociaż nie obędzie się bez walki ekologów, to coś czuję, że koniec końców ją przegrają.
Świat vs własne podwórko
Odległa polityka, Mojo Jojo i jego sprzymierzeńcy, światowe mocarstwa, ogromne korporacyjne pieniądze i co ja w styczności z tym wszystkim mogę? Wiadomo, jedno wielkie NIC. Mogę udawać, że przez napisanie posta zmieniam świat i poczuć się potrzebna, no ale nie żartujmy sobie…
Jeżeli chcę mieć jakikolwiek pozytywny wpływ, to zamiast przeżywać rzeczy, których nie mogę zmienić, muszę skupiać się na tym co sama mogę zrobić, a dalej jak wpływać na najbliższe otoczenie. Mam też to miejsce w sieci, gdzie od czasu do czasu mogę podzielić się tekstem, który może da komuś do myślenia. Nawet jeżeli miałby to być fragment, albo jedno zdanie, istnieje szansa, że z czasem podzielicie się tym z kimś bliskim, a ta osoba z kolejną.
Dla jednych będą to tylko informacje, których są w pełni świadomi, tak jak kiedy piszę o miejscach w podróży, w których sami byliście. Znajdą się też jednak na pewno osoby, które są gotowe są coś zmienić, ale może do tej pory nie poświęcały temu tematowi większej uwagi.
Czytając teksty czy posty poświęcone dobru środowiska, wciąż trafiam na bardzo dużo komentarzy, które ciężko mi zrozumieć i wiem, że wiele jest w tym temacie do przegadania. A chyba wszyscy dobrze wiemy, że im więcej się o czymś mówi, tym większa szansa na zmianę.
Daleko od ideału
Umówmy się – jako człowiek podróżujący, przemieszczający się między państwami i kontynentami sama jestem niezłym szkodnikiem. Często latam samolotem, czasem bardzo duże dystanse tworząc tym samym ślad węglowy równy rocznemu przemieszczaniu się samochodem! Nie jestem też weganką i chociaż rośliny odkrywają w mojej diecie najważniejszą rolę, to zdarza mi się czasem jeść mięso i bardzo często jem produkty pochodzenia zwierzęcego.
Już choćby z tych powodów nie jestem żadnym prawdziwym autorytetem, żeby mówić Wam co macie robić i jak żyć bardziej eko. I dlatego też zupełnie nie zamierzam robić z siebie ideału godnego naśladowania – po prostu chciałabym, żebyśmy wspólnie starali się robić rzeczy lepiej w tych obszarach, w których możemy i czasem spojrzeli na swoje działania krytycznym okiem, ale nie na zasadzie surowego oceniania innych “nie robisz wystarczająco dużo, a więc to tak, jakbyś nie robił/a nic”.
Generalnie nie ma dnia, żebym nie myślała o tym jak w zwykłych codziennych sytuacjach być mniej szkodzącym naturze człowiekiem. Worek pełen śmieci wyrzucam do kubła z wyrzutami sumienia widząc ile odpadów wyprodukowałam i wyobrażając sobie ile razy w ciągu dnia tą samą czynność wykonują inni ludzie na świecie i gdzie te śmieci trafiają. Widząc ciągle zmieniające się wystawy w sklepach odzieżowych, albo nic nie wnoszące produkty w innych branżach irytuję się, że ludzkość produkuje jedno-sezonowy badziew, który tylko zwiększa ilość odpadów. Olej palmowy na opakowaniach produktów spożywczych przywodzi mi na myśl filmy z pożarów dżungli w Indonezji czy zdjęcia niekończących się plantacji palm na Borneo. Widząc mięso z masowej produkcji przypominam sobie, że to jeden z głównych powodów globalnego ocieplenia.
No i mogłabym tak wymieniać, ale to już pewnie i tak wystarczyło, żeby ktoś czytający pomyślał sobie teraz “o raaany, ale przesadza…”. Z perspektywy ludzkiego komfortu na pewno, z perspektywy środowiska ani trochę, a to właśnie wydaje mi się ważniejsze.
Poza tym, co wyniosłam z domu, podróże na pewno mocno przyczyniły się do tego, że to wszystko mocno mnie rusza.
Czasem za bardzo, czasem trochę bez sensu, bo chociaż codziennie staram się podejmować właściwe decyzje, to w obliczu katastrofy przyrodniczej nie biegnę do komputera, żeby zrobić przelew na jedną z organizacji na rzecz ochrony przyrody. Nie zrezygnowałam też póki co z podróży tylko dlatego, że wiązała się z odległym lotem.
Uważam jednak, że bycie świadomym, to już pierwszy i być może najważniejszy krok do poprawy i właśnie tej większej świadomości nam potrzeba.