Jestem już w Chicago, ale zanim skończę relację z wyjazdu, to będzie już dawno po moim powrocie do Nowego Jorku;).
Jutro zaczyna się Lollapalooza i będzie to dla mnie dzień najciekawszych koncertów, zakończony występem Coldplay…achhh!
Tuż przy włoskiej dzielnicy North End, przebiegała kiedyś autostrada. Na szczęście kilkanaście lat temu została rozebrana i przeniosna pod ziemię.
Najsłynniejsza bostońska piekarnia Mike’s Pastry.
Ogon homara, popularny wypiek północnej części Wschodniego Wybrzeża. Chrupiące ciasto nadziewane kremem (jak powyżej) lub serem. Nie próbowałam tego ze zdjęcia, ale na drugi dzień zjadłam mini wersję z serowym nadzieniem w Portland i był rewelacyjny.
Piekarnia z słynie z włoskich cannoli.
Kupiłyśmy cannoli z kawałkami czekolady i boston cream puff, ptysiowe ciastko z nadzieniem custard, czyli czymś w rodzaju kremu budyniowego.
Ciastko było wzorowane na boston cream pie, tradycyjnym dla Massachusetts deserze. Zarówno cannoli jak i cream puff były pyszne.
Dalszy spacer przebiegał nad rzeką.
W tym budynku panowie zastanawiali się co by tu zrobić, żeby oddzielić się od Wielkiej Brytanii, czyli przebłyski rewolucji amerykańskiej..
W dzielnicy Charlestown.
Bunker Hill Monument. Beth wpadła na pomysł, żebyśmy wspięły się po 300stu schodach na szczyt wieży.
W sumie to widok nie zrekompensował bólu, gorąca i rozlanego potu;).
Po zejściu na dół wyglądałyśmy właśnie tak.
A tak wyglądało niebo.
Później zaczęto do nas strzelać i musiałyśmy uciekać.
Statek, który pamięta rewolucję amerykańską.
Do włoskiej dzielnicy wróciłyśmy na jedzenie. Dwa z początku wybrane miejsca były w niedzielę zamknięte, więc poszłyśmy gdzie indziej. Kanapka może nie prezentuje się świetnie, ale jej zaletą były bardzo świeże składniki. Mozzarella, prosciutto, pomidory, bazylia, oliwa z oliwek i ocet balsamiczny. Dobrze, że mogłam podzielić się nią z Beth, bo była ogromna.
Dom w którym urodził się John F. Kennedy.
Teraz mieście się w środku muzeum, ale dotarłyśmy tam kilka minut po zamnkięciu.
W grodzie pana prezydenta dokończyłyśmy deser z Mike’s Pastry.
Ulica na której mieszkał Kennedy bardzo mi się spodobała. Miała klimat lat 50-60tych, trochę filmowy, przez domy wybudowane właśnie w tamtych latach.
Blisko znajdowała się żydowska dzielnica. Nie tak autentyczna jak np. Borough Park w NYC, ciężko dojrzeć tam ortodyksyjnego Żyda, ale można znaleźć tam żydowskie restauracje/sklepy/piekarnie.
Zanim pojechałyśmy do domu, spróbowałam w Dorado Tacos & Cemitas- baja style taco, kalifornijskie tacos z grillowaną rybą, kapustą i w tym wypadku sosem czosnkowym. Może nie był tak dobry jak te, które pamiętam z San Francisco, ale ryba była bardzo świeża i całość też była smaczna.To jeszcze nie koniec postów z Bostonu.