W zeszłym roku na przełomie lutego i marca postanowiłam, że przestanę kupować w sieciówkach.
Nie zakładałam, że na pewno się uda i że w żadnym momencie się nie potknę, ale wzięłam całe założenie na poważnie. Powodem nie był minimalizm i zmniejszenie ilości posiadanych rzeczy. Liczba ubrań jakie kupiłam w poprzednim roku nie różni się znacznie od tej sprzed trzech czy pięciu lat. Od dawna nie kupuję dużo. Tym razem zależało mi na odcięciu się od fast fashion przede wszystkim z przyczyn etycznych i ekologicznych. Chciałam napisać o nich w tym poście i stworzyć jeden długi tekst, ale ostatecznie podzieliłam go na dwa krótsze. O konkretnych powodach i ciemnej stronie branży odzieżowej przeczytacie tutaj niedługo.
A dzisiaj o rezultatach mojego postanowienia, przemyśleniach, trudnościach po drodze. A na początku także o moim zmieniającym się podejściu na przestrzeni kilkunastu lat do ubrań, mody, wyglądu.
Jak zmieniało się moje podejście do ubrań i wyglądu przez ostatnich kilkanaście lat?
2006 – 2008
To dla mnie czasy przywiązania największej uwagi do wyglądu. Co w moim przypadku wciąż nie oznaczało bardzo dużo, ale przynajmniej chciało mi się ubierać, kombinować ze swoim stylem i nawet nosić buty na obcasach. Moja szafa może nigdy nie pękała w szwach, ale tak jak od kilku lat spokojnie radzę sobie z nie więcej niż 5 parami spodni, wtedy miałam ich 10-15.
Akurat w tamtych latach kupowałam też najwięcej w second handach. Głównie dlatego, że mieszkałam w Polsce, gdzie wybór używanych ubrań mamy naprawdę niesamowity. Mimo wszystko to sieciówki rozrastały się wtedy na całego, a zakupy w sklepach typ H&M, Zara, Mango itp. były praktycznie obowiązkiem każdej interesującą się modą osoby. Nie brakowało kolorowych kobiecych magazynów, pojawiły się blogi modowe, które przy okazji w rozpędzeniu przemysłu fast fashion były bardzo pomocne.
2009 – 2011
W 2009 wyjechałam na dwa lata do Stanów. W temacie mody chciałam szczególnie wykorzystać dostęp do firm, których nie było w Europie. Wciąż były to oczywiście najczęściej te z kategorii fast fashion. Moim ulubionym sklepem był Urban Outfitters, gdzie regularnie polowałam na ubrania z wyprzedaży. Szczególnie lubiłam też kupować w outletach i sklepach jak Tk Maxx i Marshals i wyszukiwać lepszych marek w niższych cenach. Przez dwa lata w USA (bez wracania do domu) zgromadziłam sporo nowych rzeczy i wracałam do Europy z dwiema pełnymi walizkami.
2012 – 2014
Wraz z powrotem ze Stanów i rozpoczęciem studiów w UK olałam temat wyglądu i ubierania się. Poczułam zupełny przesyt sieciówkami, wszędzie tymi samymi ciuchami, jednorazowym podejściem do ubrań, pędem za nieustannie zmieniającymi się trendami. Primark zaczęłam postrzegać jako najbardziej paskudną markę, a ich sklepy jako idealne odzwierciedlenie naszego konsumpcyjnego społeczeństwa.
Nie widziałam zbyt wielu alternatyw sieciówek, tym bardziej na studencki budżet. Nie tłumaczyłam sobie natomiast, że muszę masowo kupować w sieciówkach bo nie stać mnie na inne źródła. Po prostu ograniczyłam zakupy do minimum, ale jeżeli już coś kupowałam, to niestety mimo wszystko często na wyprzedażach w Zarze lub w Tk Maxx.
2015 – 2017
Na ostatnim roku studiów nie kupiłam sobie chyba nic, a cały dobytek z mojego studenckiego mieszkania zmieściłam do walizki i tak też opuściłam Birmingham.
Wbrew naturalnej kolei rzeczy, po studiach mój budżet nie zwiększył się szczególnie. Utrzymanie minimalistycznego podejścia do zakupów ubrań zostało, bo uważałam je za najsensowniejsze w swojej sytuacji. Chciałam wspierać marki produkujące rzeczy lepszej jakości i w Europie, ale rzadko pozwalałam sobie na takie wydatki. Utrzymywałam budżet na ubrania na poziomie minimum, a tam, gdzie było to możliwe wspierałam mniejsze marki. Czasem się udawało, ale częściej nie. W wyprzedażowych zakupach przerzuciłam się np. na COS. Co niby było lepszą jakością, ale tak naprawdę nie do końca, no i przede wszystkim wciąż wspieraniem H&M (do którego marka należy).
Generalnie zawartość mojej szafy prezentowała się na tyle słabo, że nawet mój chłopak próbował na różne sposoby zachęcać mnie do zakupów, przez co zaliczyliśmy kilka kłótni. Ważniejsze od bycia ładnie/ modnie ubraną było dla mnie w każdym razie trzymanie się swoich zasad.
2018 – 2019
Rok temu na przełomie lutego i marca zdecydowałam, że przez resztę roku nie nie kupię nic w najpopularniejszych sieciówkach. Już znacznie poważniej niż w poprzednich latach – żadnych wyprzedaży. Głównym założeniem było całkowite przeciwstawienie się fast fashion moim portfelem ze względów etycznych i eko. Po części udało się. Nie kupiłam niczego w największych sieciówkach. Złamałam jednak zasadę w przypadku trzech rzeczy i nie mam wiele na swoje usprawiedliwienie.
Jestem dość zadowolona z wyniku, ale wolałabym, żeby na zdjęciu ze wszystkimi rzeczami było więcej odpowiedzialnych marek. Poniżej wyjaśniam po kolei każde z zakupionych ubrań.
Może powinnam była zrobić zdjęcie od rozpoczęcia wyzwania, a nie od początku 2018, ale mniejsza o to. Przynajmniej są tu wszystkie ubrania kupione w 2018. Według danych niemieckiego Greenpeace z 2016, przeciętny Niemiec kupuje średnio 5 sztuk ubrań miesięcznie, 60 w ciągu roku, Amerykanie z kolei 64. Ja od początku 2018 do dzisiaj kupiłam 10 sztuk. Przez czas wyzwania 7 ubrań. To mniej więcej tyle, ile z podanych krajach kupuje się w ciągu 1.5 miesiąca. Nie jest źle, ale jakościowo wciąż jest sporo do poprawy.
X – rzeczy oznaczone krzyżykiem i podpisane markami kupiłam w styczniu i lutym, zanim postanowiłam zrezygnować z sieciówek. Resztę ubrań kupiłam w czasie wyzwania.
1. W Tk Maxx w Irlandii kupiłam koszulę jakiejś nieznanej mi marki, niestety made in Vietnam.
2. Szorty-ogrodniczki z letniej wyprzedaży w Hollister. Szukałam takich od dłuższego czasu, te pasowały bardzo dobrze, no i kupiłam.
3. Dość przypadkowo kupiony T-shirt na wyprzedaży, mało znanej marki, ale wyprodukowany w Chinach.
4. T-shirt kupiony w Warszawie, polskiej marki The Odder Side.
5. T-shirt wyprodukowany w Barcelonie, hiszpańskiej marki Systemaction.
6. Lniana sukienka znaleziona w Tk Maxx, wyprodukowana we Włoszech.
7. Któregoś razu przeglądałam bluzy w Tk Maxx, z nikłą nadzieją, że trafię na metkę odpowiedzialnej marki. Kiedy trafiłam na Armed Angels (zrównoważoną niemiecką firmę) tak się ucieszyłam, że pomimo tego, że były bluzy, które podobały mi się bardziej, kupiłam właśnie tą.
Przemyślenia z wyzwania
Kupiłam aż tyle?
Kiedy układałam na podłodze ubrania, żeby zrobić zdjęcie do posta, byłam zaskoczona, że trochę się tych rzeczy nazbierało. Byłam przekonana, że kupiłam ich mniej, ale przejrzenie szafy nie pozostawiło złudzeń.
Jeżeli ja zaliczyłam takie zdziwienie – co byłoby, gdyby osoba robiąca zakupy w przeciętny sposób wyciągnęła z szafy wszystko co kupiła przez rok? Jeżeli chcecie popracować nad ograniczeniem kupowania ubrań, może zacznijcie od tego ćwiczenia. Daje do myślenia.
Odzwyczajanie się od niskich cen
Będąc przyzwyczajonym, że można ubrać się za grosze, ciężko podjąć decyzję o wydaniu 3 x więcej na ubranie zrobione w etyczny sposób. Bo za jeden taki t-shirt możemy mieć trzy. Zapominamy co stoi za ceną eko ubrania i zaczyna wydawać się wręcz nierozsądna – jak to, miałabym aż tyle wydać na ubranie? Zapomnij.
Im coś jest droższe, wiąże się też z większą odpowiedzialnością. O droższe ubranie człowiek stara się lepiej dbać, być ostrożniejszym w użytkowaniu, zależy mu, żeby szybko go nie zniszczyć. T-shirt za 19.90zł zrzuca całą tę odpowiedzialność. Nie jest w żaden sposób problematyczny. Jak się zmniejszy w praniu, to trudno, wyrzuci się.
Ciężko pogodzić z faktem, że na ubranie powinniśmy wydawać się więcej pieniędzy, ale nie widzę innej drogi niż przypominanie sobie dlaczego płaci się za dany produkt więcej i co w ten sposób zmieniamy.
Przydatność second handów
Second handy w Austrii na dobrą sprawę nie istnieją. Nie można ich w żaden sposób porównać z tymi, które mamy w Polsce. Moje postanowienie nie dotyczyło konkretnie kupienia jak najmniejszej ilości nowych ubrań, ale te używane zdjęłyby ze mnie znaczną część odpowiedzialności wspierania fast fashion. Mimo wszystko zależy mi też, żeby wspierać marki, które produkują odpowiedzialnie – bo od nich może zależeć jak będzie wyglądała branża odzieżowa w przyszłości.
Łatwo się zapomnieć
Mogę być przejęta tematem warunków pracy szwaczek w Bangladeszu, bawełny GMO, ale kiedy przeglądam ubrania zdarza mi się zminimalizować w głowie problem. Prawdopodobnie wszyscy tak mają – jesteśmy świadomi pewnych rzeczy, swoich błędów, a jednak popełniamy je nadal.
Czasem coś może spodobać mi się tak bardzo, że etyka przestaje się liczyć (tak było z moimi ogrodniczkami ze zdjęcia). Innym razem zdarza się, że oglądam produkt z bawełny ekologicznej, wyprodukowany w Europie w zrównoważony sposób, widzę cenę i zaczynam przekładać finanse nad ważność etyki. Ktoś ledwo wiążącego koniec z końcem, zawsze będzie stawiał cenę na pierwszym miejscu, co w pełni rozumiem. W swoim przypadku uważam takie posunięcie za nie fair i chcę nad tym nadal pracować.
Czego oko nie widzi…
Najlepszym sposobem, żeby ubrania tanich sieciówek nie kusiły, jest nie wchodzenie do nich. Nie byłam w Zarze od ponad roku i nie czuję, żeby ten fakt utrudnił mi zakupy. Mimo, że wcześniej zawsze zaglądałam przy okazji zimowych i letnich wyprzedaży. Wiem, że mogłabym tam wejść i wciąż odmówić sobie rzeczy w związku z postanowieniem, ale to chyba najłatwiejszy sposób, żeby nie kusić losu. Jeżeli chcecie coś zmienić w swoich nawykach zakupowych, spróbujcie skreślić jeden lub kilka sklepów fast fashion z listy odwiedzanych. Jego niedostępność rzuci wam się w mniejszym stopniu w oczy, niż się wydaje.
Dochody a zakupy
Gdyby nie to, że od pół roku, poza jednym zleceniem, nie mam przychodów, zdjęcie mogłoby wyglądać inaczej. Chciałam kupić coś u firm, które tworzą ubrania eko i sprawiedliwie, ale ze względu na słabą sytuację finansową odpuściłam. W przeciwnym razie być może pojawiłoby się tu kilka rzeczy więcej, ale mam nadzieję, że tylko od tych właściwych źródeł.
Zakupy online a w sklepach stacjonarnych
Czy przyjdzie taki dzień, że marki produkujące odpowiedzialnie będą dostępne na miarę dzisiejszych sieciówek? Wątpię. Mam jednak nadzieję, że będą rosnąć w siłę, a sklepów będzie przybywać. Nie lubię kupować ubrań online. Denerwuje mnie, że nie mogę ich przymierzyć, nie lubię odbierania przesyłek, zbędnej ilości opakowania, a kiedy coś nie pasuje, wysyłania z powrotem. Kojarzę trochę firm produkujących w zrównoważony sposób, ale nie zamawiałam nic do tej pory, bo zniechęca mnie proces kupowania ich online.
Gdybym miała podać jedną myśl dalej…
Gdybym miała zwrócić uwagę na jedną rzecz nad jaką chciałabym, żebyśmy wszyscy pracowali, to odzwyczajanie się od tanich ubrań, jako normy, która nam się należy. Przyjmujemy niskie ceny za coś oczywistego, bo naturalne stało się dla nas regularna wymiany garderoby. Możliwość pozwolenia sobie na znacznie więcej ubrań niż w przeszłości, to nie jest słuszna kolejność świata w którym żyjemy. Powinniśmy brać większą odpowiedzialność za cały proces powstawania ubrania które nosimy. Ceny ciuchów są ekstremalnie niskie kosztem czegoś bardzo ważnego. Kosztem wyzyskiwania milionów ludzi, w tym przede wszystkim kobiet. Kosztem środowiska – bo branża odzieżowa należy do najbardziej niszczących planetę. Kosztem naszego zdrowia i tych, którzy nad powstaniem tych ubrań pracują – bo plony bawełny faszeruje się ekstremalną ilością pestycydów. To nie jest system, który chcesz wspierać.
Nie płać więcej za prestiżową metkę. Płać więcej za ubranie uszyte z ekologicznych materiałów, które powstało możliwie blisko ciebie i gdzie podczas pracy nad nim nikt nie ucierpiał. Od twoich decyzji zakupowych zależy więcej niż ci się wydaje.