Niedziela w Berlinie jest tak samo leniwa jak w każdym innym mieście, ale tutaj jest to również dzień pchlich targów. W mieście jest ich naprawdę sporo, można wybrać się na kilka, spacerować, rozglądać się, spędzić w ten spoób cały dzień…i nie znaleźć nic, albo trafić na skarby.
Po Mauer Park Flohmarkt spacerowałam z Kasią, którą powinniście pamiętać z czerwcowej relacji z Portugalii. Miałyśmy zobaczyć się w innych okolicznościach, ale dość niespodziewanie spotykamy się w Berlinie, też dobrze!

Większość niedzieli nie zapisała się na zdjęciach, ale sympatyczny to był dzień muszę przyznać. Wieczór zakończyłyśmy oglądając “Savages”, jak się okazało dużo lepszy film niż się spodziewałam.
Obudziłam się w Mitte. W południe mialam misję do zrealizowania. Wymagała 30 minutowego spacerku w stronę Prenzlauer Berg. Dotarłam na miejsce, usiadłam na murku i czekałam.
Obudziłam się w Mitte. W południe mialam misję do zrealizowania. Wymagała 30 minutowego spacerku w stronę Prenzlauer Berg. Dotarłam na miejsce, usiadłam na murku i czekałam.

Po kilku minutach z budynku na przeciwko wyszła Bzu! W Berlinie spędza urlop, zatrzymała się u host rodziny, u której w zeszłe wakacje była au pair w Szwajcarii.
Było zimno i deszczowo, spacerowanie nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Bzu jęczała, że jesień, ja zapewniałam, że to tylko chwilowa pomyłka i zaraz znów będzie lato. Przeszłyśmy się po sklepach aż usiadłyśmy w Cô Cô, żeby spróbować tamtejszej Banh Mi. Zamiast tradycyjnej wybrałyśmy kanapkę z klopsami z trawą cytrynową i obfitą ilością sosu. Dobry wybór, po kilku dniach przekonałam się, że wygrywa z klasyczną banh mi z menu Cô Cô.