Autostop w Nowej Zelandii
Kiedy dotarłam do Nowej Zelandii miałam za sobą dwie nieprzespane noce w samolocie, ponad jednodniowy przystanek w Sydney i noc przesiadzianą na lotnisku w Christchurch. Po dotarciu do mojego więziennego hostelu, ściągnęłam buty i położyłam się na chwilę na łóżku. Zasnęłam. Obudziłam się 8 godzin później, około 23, kiedy wszyscy szli już spać. Przeraziłam się, że mam przed sobą bezsenną noc, ale za chwilę ponownie zasnęłam i budziłam się o 5.
Za późno, żeby pojechać autobusem
Dzień rozpoczęłam wszesnym spacerem po Christchurch. Już wtedy wiedziałam, że jest za późno, żeby kupić bilet na autobus do Queenstown, bo powinnam była to zrobić do godz. 19 poprzedniego dnia. Nie mogłam zostać dłużej w Christchurch, a autostop był praktycznie jedynym sposobem na wydostanie się z miasta. Nie byłam zachwycona tym pomysłem, ale z drugiej strony czułam, że pociągnie za sobą jakąś przygodę. Nigdy nie łapałam stopa w tradycyjny sposób, w kryzysowych sytuacjach zdarzało mi się podejść do ludzi wsiadających do samochodu i spytać czy mogę się z nimi zabrać, ale takie proszenie o przysługę obcych osób mało komu przychodzi bez najmniejszego oporu.
Wskazówki otrzymane na początek – autostop w Nowej Zelandii
Pierwsze przejażdżki
Nie pamiętam imienia tego chłopaka, ale był pierwszą lokalną osobą, z którą zamieniłam więcej niż kilka zdań. Przejechałam z nim niecałe 100 kilometrów. Wysiadłam w wiosce, w której ruch był niewielki i wydawało, że tym razem nie pójdzie tak łatwo.
Niecałe 10min później zatrzymał się starszy pan, z wyglądu przypominający mojego nieżyjącego dziadka. On też nie jechał do Queenstown, ale do domu w Geraldine, mieścinie położonej 50km dalej. Dopiero rozmawiając z dziadkiem zauważyłam charakterystyczne cechy akcentu Kiwi i chyba nigdy nie zapomnę jak zaciągał na powtarzanym co chwilę “yeah”. Dziadek Jack opowiedział mi o swoich planach na święta i Sylwestra, a ja dopytywałam co znajdzie się na świątecznym stole. Pokazał mi gdzie chodził do szkoły i gdzie spotka się wieczorem z kolegami na piwo. Na koniec napisał mi swój numer telefonu na kartce, w razie gdybym wracała tą samą drogą i potrzebowała noclegu. Jak miło!
Niedługo po opuszczeniu Geraldine zaczęły otaczać nad zielone wzgórza, a na nich pasące się owce. To charakterystyczny widok przede wszystkim dla Północnej Wyspy.
Krajobraz zmieniał się regularnie, zielone wzgórze niedługo potem zastąpił płaski teren, ale w oddali coraz lepiej można było dostrzec góry. W wielu miejscach przy drodze rosły kwiaty łubinu w odcieniach różu i fioletu.
Aparat trzymałam na kolanach, bo co chwilę miałam ochotę robić zdjęcia, chociaż one i tak nie oddają oczywiście tych wszystkich widoków.
Zatrzymałyśmy się przy Lake Tekapo, wielkim, polodowcowym jeziorze (87km2). Przy błekitnym niebie bije po oczach swoim turkusowym kolorem.
Nad jeziorem znajduje się niewielki kościółek, który stał się pożądanym miejscem zawierania sakramentu małżeństwa ze względu na położenie i widok z okna.
To autorka bloga, gdyby ktoś wpadł tu po raz pierwszy;).
Obok odbywała się sesja ślubna japońskich nowożeńców.
Odbicie w oknie kaplicy.
Sposób na lepsze poznanie kraju
Turkusowe kanały chyba też zdarzają się tylko w Nowej Zelandii…
Zdecydowałam, że razem z Beatrice i Amelią pojadę do PN Góry Cooka. Zadzwoniliśmy do hostelu i miałam dużo szczęścia, bo załapałam się na ostatnie wolne łóżko. Beatrice w przerwie na zdjęcia zrobiła kanapki z pysznego świeżego chleba, z dobrym masłem i serem. Niby banał, ale smakowały tak wspaniale, że pewnie jeszcze na długo pozostaną w mojej głowie;).
W Nowej Zelandii żyją ponad 4mln ludzi. W Christchurch i okolicach zupełnie nie odczuwałam tej niewielkiej liczby, bo to w końcu drugie największe miasto kraju, ale wyjeżdżając w góry, czy z dala od miejscowości, nawet przy tej ilości turystów odwiedzających NZ, jedyne co zaczyna cię otaczać to natura, a na drodze rzadko widzi się inne samochody.