Nowy Rok już w pierwszych tygodniach przyniósł rozwiązanie mojej największej jesiennej frustracji – znalazłam pracę. Miło mieć w końcu ubezpieczenie i świadomość, że każdego miesiąca moje konto zasilać będzie suma z którą mogę coś zrobić. Wydać, oszczędzić, wymienić na to, czego potrzebuje. Koniec wegetacji z pewnością przyniósł pewną ulgę.
Pracuję jako stewardessa w pociągu, więc jeżeli będzie mieli niedługo okazję przejechać się koleją po Austrii, może zaproponuję Wam kanapkę sunąc przez wagon z wózkiem, niczym pan z WARSu. Noszę czerwoną garsonkę, apaszkę i buty na obcasie, więc mogą być problemy z rozpoznaniem mnie.
Praca, jak każda, ma wady i zalety. Zazwyczaj wstaję między 3:45 a 5:45, a wracam do domu średnio po 15h. Rzadko mam dwa dni wolnego z rzędu i muszę być bardzo elastyczna, bo zmiany w planie pracy są bardzo powszechne. Jeżdżę na kilku trasach w Austrii, a jedyną zagraniczną jest Zurych, choć to nie ma akurat większego znaczenia, bo czasu na zwiedzanie i tak nie ma. Plusem są natomiast niezłe zarobki, brak rutyny, dużo samodzielności. Bywa ciężko, ale jak na pierwsze zajęcie w Austrii, jest w porządku.
Myślenie o tym, jaką życiową drogę powinnam obrać, jak się realizować, jak połączyć pracę z pasją zostało odłożone na bok. Miałam czas i nic nie wymyśliłam, więc musiałam obrać klasyczną metodę robienia czegokolwiek, co pozwoli mi przeżyć i zmienić sytuację w jakiej się znajdowałam. To jest czas wychodzenia na prostą, spłacenia długów, całkowitego samodzielnego utrzymania, sprawiania sobie małych przyjemności.
Zajęcie się czymkolwiek zdecydowanie pomaga odciążyć głowę i przestać się zadręczać nierobieniem progresu. Może i stoję w miejscu w dziedzinach z którymi od lat chciałam związać swoją przyszłość, ale dopóki nie zaczynam rozkminiać życia, zupełnie nie spędza mi to snu z powiek. Jesienią zadręczałam się każdego dnia, bezradność wpędzała mnie w szaleństwo. Dopiero kilka dni temu, po ponad miesięcznej przerwie znalazłam się na chwilę w tamtym miejscu. Po rozmowie na temat tego, co tak naprawdę chciałabym robić i wszystkim co z tym związane. Wytrąciłam się na moment z równowagi. Na szczęście dość szybko przywróciłam do porządku, a następnego dnia wieczorem trafiłam na poniższe zdanie.
It’s okay if you don’t have a grand vision for your life at every moment. It’s also okay if it changes along the way.
Blog przysypia, ale przy obecnym stylu życia niełatwo o częste dodawanie postów. Ciężko skupić mi się na czymkolwiek i dokończyć to, co zaczęte. Każdy tydzień kończę z nadgodzinami, a licząc przerwy w trakcie pracy, nie ma mnie w domu ponad 60h tygodniowo. Kiedy jestem na miejscu, staram się spędzać wolne chwile z Benjaminem i na internet zostaje już niewiele czasu.
Nie mam ostatnio żadnych nowych zdjęć do podzielenia się, muszę kombinować w innym kierunku. W dzisiejszym poście, w dzień przypadający raz na cztery lat wracam do wspomnień z lutego z ostatnich sześciu lat.
LUTY 2010
Mój pierwszy rok w Kalifornii jako au pair. Wybrałam szczególnie więcej zdjęć z tamtego roku, bo większość fot z czasów San Francisco przepadła wraz ze stroną hostingową, na której je wtedy umieszczałam.
Z Walentynek pamiętam siedzenie na tej ławce i gapienie się na Pacyfik. W pojedynkę, ale wcale nie w złym nastroju przez miejsce w którym się znajdowałam.
Regularnie starałam się próbować nowych smaków Ben&Jerry’s, na luty przypadł Peanut Butter Cup.
Luty to w północnej Kalifornii sezon na kraby. Moja host rodzina zabrała mnie z okazji urodzin na lokalną ucztę jedzenia krabów.
Na tamten miesiąc przypadły też zawody surferskie na gigantycznych falach, Mavericks.
Zawody przyciągnęły tłumy, nie było sensu jechać autem, więc pojechałam na deskorolce.
Z brzegu było niewiele widać, bo fale łamają się kilkadziesiąt metrów od brzegu i wcale nie wydają się tak duże. Dopiero na ekranie wyglądało to inaczej.
Tak wyglądała pewnego lutowego dnia wystawa w Tartine BakeryŚniadanie w Tartine Bakery na początek bardzo, bardzo udanego dnia.
Luty z wyraźnie zaokrągloną buzią. Miałam za dużo do próbowania, żeby zdołać wszystko spalić. Dodatkowe kilogramy były jak najbardziej warte tego, co w tamtym czasie zjadłam.
Luty z roślinami doniczkowymi przed domami.
Jeden z najlepszych dni tamtego miesiąca spędzony w towarzystwie Tima, mojego ówczesnego chłopaka.
Plaża San Francisco i człowiek tworzący w piasku.
Od banh mi z niepozornego sklepu Saigon Sandwich zachwyciłam się wietnamskimi kanapkami.
Pierwsze piwo z papierowej butelki, z dobrym widokiem.
LUTY 2011
Drugi rok au pair spędzony w Nowym Jorku.
W lutym odwiedziła mnie w NYC mama. To była dobra okazja, żeby wybrać się na musical na Broadwayu, padło na “Mary Poppins”.
Spędziłyśmy też razem tydzień na rejsie po Karaibach.
Przeglądając zdjęcia zdałam sobie sprawę, że pierwszą wodę kokosową prosto z młodego kokosa wypiłam na Barbados. Chyba nie ma napoju, który lubiłabym bardziej, zwłaszcza, że po wypiciu wody zostaje miąższ do zjedzenia.
Wyjątkowo ciepły jeden z ostatnich dni lutego. Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg w Central Parku, ale niektórzy nie mogli odmówić sobie pierwszych wiosennych pikników.
LUTY 2012
Pierwszy rok studiów w Birmingham.
Według folderu ze zdjęciami, któregoś dnia w lutym mój pokój w akademiku prezentował się w ten sposób. Znajomi studenci z Erasmusa zostawili u mnie sporo rzeczy, których nie chcieli zabierać do domu po pierwszym semestrze i stąd ten porządek.
Pierwsze urodzine przyjęcie-niespodziankę zorganizowani dla mnie znajomi w Birmingham.
Kuchnia na moim piętrze była miejscem spotkań i imprez.
Byłam za dobra dla znajomych Erasmusów i regularnie dla nich gotowałam.
LUTY 2013
Drugi rok studiów i niewiele zdjęć z tamtego miesiąca.
W przerwie semestralnej odbyłam praktyki w magazynie Food&Travel. Dzisiaj żałuję trochę, że zamiast kolejnego magazynu, nie zdecydowałam się na jakąś niewielką firmę z przemysłu żywieniowego. Kariery w mediach już raczej nie zrobię.
LUTY 2014
Gap year po drugim roku studiów i początek podróży po Ameryce Centralnej. Zaczęło się od NYC i Toronto, ale zanim poleciałam do Meksyku, spędziłam trochę czasu w San Francisco.
Niezapomniane śniadania u Moni Waleckiej.
Ponowne odwiedzenie SF sprawiło mi mnóstwo radości.
Nie obyło się też bez odwiedzin mojej kalifornijskiej host rodziny.Dzień urodzin, tuż przed wylotem do Meksyku spędziłam w Los Angeles. Na focie najlepsze wegańskie ciacho jakie kiedykolwiek jadłam.
LUTY 2015
Trzeci rok studiów i kilka dni spędzonych w Wiedniu z okazji urodzin.
Wiedeń był też naszym miejscem spotkania z Benjaminem.
LUTY 2016
Pierwsza zima w Austrii.
Na Gwiazdkę dostaliśmy prezent w postaci rodzinnego weekendu w Tyrolu. Zebrała się 12-osobowa ekipa i było naprawdę wesoło, zwłaszcza kiedy po ciemku zjeżdżaliśmy ze schroniska na szczycie góry do hotelu.
Tydzień temu skończyłam 28 lat. Urodziny spędziłam z Benjaminem w termach Bad Radkersburg, miejscowości graniczącej ze Słowenią.