Podsumowania roku pojawiają się na tym blogu od początku jego istnienia, dlatego tym razem nie będzie inaczej. Pewnie za każdym razem piszę coś podobnego, ale nie da się ukryć, że był to niezwykły rok. Najbardziej zdałam sobie z tego sprawę tworząc dzisiejszego posta, podążając miesiąc za miesiącem, przypominając sobie wszystkie ważniejsze wydarzenia, miejsca, które odwiedziłam i kogo poznałam.
Znalazłam się na pięciu kontyntentach, choć na początku roku postawiłam sobie za cel odwiedzenie sześciu. 2013 przywitałam w Australii, byłam dwa razy w Ameryce Płn, dwa razy w Ameryce Płd, zwiedzałam Europę i na koniec zawitałam do Afryki.
Zastanowiłam się ile krajów odwiedziłam w tym roku i było ich 16, w tym 8 nowych.
Z ciekawości podliczyłam też kilometry przebyte w powietrzu i okazało się, że spokojnie okrążyłabym Ziemie dwukrotnie, bo nazbierało się ich ponad 80tys! Zresztą w tym roku po raz pierwszy nazbierałam też wystarczającą ilość mil w programie milowym Delty, żeby załapać się na wyższy status i mieć dodatkowe korzyści. Najśmieszniejsze, że wymagane mile zebrałam za lot do/z Nowego Jorku (170zł) i z wygranego biletu do Brazylii.
Drugi rok studiów przeminął oczywiście bez sukcesów, o ile nie zaliczyć do tego faktu, że mam go po prostu z głowy. Jak do tej pory ani trochę nie żałuję decyzji o gap year, chociaż chyba nikt się nie spodziewał, że będę. Pierwsze miesiące przerwy były naprawdę udane, a teraz nadchodzi jeszcze bardziej niezwykłe pół roku, o czym napiszę już niebawem.
Styczeń
1 stycznia obudziłam się w namocie na Tasmanii. Po trzech dniach festiwalu muzycznego Falls trzeba było zwijać się do domu, póki nie zabrali się za to wszyscy uczestnicy festiwalu. Ekipa, którą poznałam zaledwie kilka dni wcześniej, była nagle jak grupa starych znajomych i szkoda było mi tak szybko się z nimi pożegnać. Później spędziłam jeszcze dwa dni w środku tasmańskiego buszu, a ostatnim przystankiem było Sydney.
Jedzenie truskawek, malin i borówek amerykańskich z krzaków w ogrodku znajomych było najpiękniejszym momentem pierwszego dnia 2013.
Ostatni tydzień spędziłam w niezwykłym Sydney, zatrzymując się u Magdy. Wyjeżdżałam stamtąd z myślą, że przydałoby się wrócić i zostać tu na dłużej.
Luty
Po powrocie z Australii czekało mnie pare dni zajęć, kilka semestralnych prac do oddania, a dwa tygodnie później byłam już w Londynie na 3-tygodniowym stażu w magazynie Food & Travel. Od pierwszego dnia zostałam rzucona na głęboką wodę, ale poradziłam sobie i byłam z siebie całkiem zadowolona po tych kilku tygodniach. Ciekawe doświadczenie, choć nie powiem, żebym marzyła po nim o pracy w redakcji.
Na tym etapie musiałam już okłamać opiekunkę roku na uczelni, że nie będzie mnie parę dni na zajęciach, bo jestem chora. Dostałaby zawału, gdybym powiedziała, że tuż po praktykach jadę do Paryża. Na miejscu spotkałam się z Marcinem i jego przyjółmi, których część miałam już okazję poznać w Birmingham. Wynajęliśmy przytulne mieszanko w starej kamienicy w centrum i spędziliśmy kilka fajnych, choć zimnych dni w stolicy Francji. Uzupełniłam niedobór cudownych bagietek i ciasta francuskiego.
Marzec
Po Paryżu wróciłam na 2-3 tygodnie do Birmingham, ale nie zdążyłam się nawet zmęczyć szkołą, bo z ostatnim dniem lutego poleciałam na kilka dni do Nowego Jorku. Jesienią udało mi się kupić bilet za 170zł, więc zafundowałam sobie pourodzinowy długi weekend za oceanem;).
Tradycyjnie spotkałam się też Soe i odwiedziłam moją host rodzinę.
No i znowu powrót do Anglii nie był straszny, bo po dwóch tygodniach zaczynała się przerwa wielkanocna, a ja postanowiłam, że drugi wygrany bilet wykorzystam na podróż do Brazylii. Nie miałam wielkich oczekiwań, ale poznałam kilka świetnych osób, stworzyliśmy fajną ekipę i była to jedna z najlepszych podróży w moim życiu, a Rio stało się jednym z moich ulubionych miast.
Kwiecień
Wielkanoc spędziłam w Sao Paulo, świętując pierwszy dzień świąt na festiwalu muzycznym Lollapalooza i koncertach m.in. Foals, Kaiser Chiefs, The Hives, Pearl Jam. Zatrzymałam się w tym czasie u znajomych i poznawałam Sao Paulo, betonową dżunglę, która przy bliższym poznaniu okazała się bardzo w porządku.
Maj
Maj był ostatnim miesiącem zajęć i pierwszym od października w całości spędzonym na uczelni! Poza tym, że musiałam napisać prace końcowe z kilku przedmiotów, których nie znosiłam, pamiętam tylko tyle, że dużo biegałam. Odkryłam blisko domu staw i biegałam kilka razy w tygodniu po 5-10km. Spędzałam też dużo czasu u moich najlepszych sąsiadów (Sara <3).
Zdarza się, że zdjęcia kłamią. Moja okolica w Birmingham nie była aż tak malownicza, ale kwitnące krzaczory i łódeczka zrobiły swoje.
Jednym z zaliczeń na drugim roku była demonstracja kulinarna. Kiedy jedna grupa prezentowała, inni pomagali w zmywaniu, albo obsługiwali kamery. Dostałam nagranie ze swojej demonstracji, którym zresztą chciałam się z wami podzielić, ale do dzisiaj nie udało mi się jej zgrać z płyty na kompa.
W ostatni dzień drugiego roku, po egzaminie, zaliczyłam swoje pierwsze w historii wyjście na piwo z grupą ze studiów.
Czerwiec
Wyniosłam się z Birmingham dzień po egzaminie i dzień dziecka spędzałam już w Polsce. Kilka dni odpoczynku w domu i za chwilę ruszałam w małą podróż po Europie. Zaczęło się od Finlandii, dalej pojechałam do Tallinu i Rygi. Stamtąd, z krótką przerwą w Brukseli, poleciałam do Portugalii. Kilka dni road tripu po Algarve, południowym wybrzeżu, a później tydzień mieszkania pod Lizboną ze znajomymi z Erasmusa.
Pierwsza noc w Finlandii była jedną z najlepszych tego roku. Daria i Jukka zabrali mnie do położonego nad jeziorem drewnianego domu w środku lasu. Wieczór spędziliśmy w saunie, pływając w jeziorze i siedząc na tarasie, a ciemno zrobiło się dopiero po 1am.
Tallin.
W Rydze najbardziej spodobał mi się targ miejski ulokowany pawilonach, w których kiedyś przechowywane były niemieckie zeppeliny. Wiadra twarogu, śmietany i prawdziwy wschodnio-europejski klimat.
Jeden dzień udało się nam też przeznaczyć na surfing.
Koleżanka udostępniła nam swoje mieszkanie w Cascais i na tydzień zamieszkaliśmy tam razem z Filipem, Kasią i Rasmusem, robiąc codziennie coś innego i zwiedzając okolicę.
Lipiec
Lipiec należał do Warszawy. I też był cudowny. Odbywałam staż w National Geographic / Travelerze, mieszkając w tym czasie u Bzu. Codziennie padały między nami pytania “To z kim się dzisiaj spotykamy? Jakie plany? Gdzie jemy?” Prawdziwe wakacje. Przy tym wszystkim pogoda była idealna i chociaż zawsze lubiłam Warszawę, moja sympatia do tego miasta wzrosła jeszcze bardziej.
Zjadłam w Wawie kilka naprawdę dobrych posiłków, najwięcej kulinarnych wrażeń dostarczyło mi słynne raviolo z Mąki i Wody, które umieściłam też na liście najsmaczniejszych dań 2013.
Staż zakończył się publikacją moich dwóch tekstów we wrześniowym numerze National Geographic, miła pamiątka.
W jeden weekend znajomi jadący na Łotwę zabrali nas do Wilna, a tam zaopiekowały się nami moje koleżanki z Erasmusa- kolejna zaleta studiowania za granicą, albo brania udziału w wymianach studenckich!
Sierpień
Ten miesiąc był wreszcie czasem odpoczynku w domu. Nie wypaliły plany wyjazdu do Norwegii, ale dzięki temu mogłam pierwszy raz od kilku lat prawdziwie nacieszyć się cudownymi letnimi warzywami i owocami z naszego ogrodu. Spędziłam z mamą piękny tydzień w domu na wsi. Śniadania na werandzie, zwiedzanie okolicznych wiosek na rowerach, opiekowanie się porzuconymi kaczątkami. A pod koniec miesiąca przeniosłam się na trzy tygodnie do Berlina.
W Berlinie była też Bzu, a przez kilka dni Wojtek, więc co innego mogliśmy robić jak nie jeść?
Wrzesień
Wrzesień w połowie spędzony w Berlinie, a pod koniec miesiąca Niemiecka Centrala Turystyki zaprosiła mnie na wyjazd promujący turystykę młodzieżową do Hamburga, Hannoveru i Berlina.
Zaliczyliśmy festiwal muzyczny Reeperbahn, z którego kilka koncertów odbyło się w hitlerowskim bunkrze.
Wyjazd obejmował też kilka naprawdę dobrych posiłków. W Hannoverze zjadłam przystawkę roku w postaci carpaccio z łososia z ośmiornicą i orzeszkami piniowymi.
Ostatnim przystankiem był ponownie Berlin.
Październik
Podobnie jak poprzedni miesiąc, październik prawie w całości spędziłam w domu. Pod koniec miesiąca odleciałam w kierunku Miami.
Poranek po nocy halloweenowej przywitałam na plaży w Miami Beach, patrząc jak słońce wychodzi zza oceanu.
Po kilku latach spotkałam się znowu z Timem, byłym chłopakiem i kumplem, z którym do dzisiaj mam dobry kontakt.
Listopad
Mój najbardziej nielubiany miesiąc był najfajniejszym listopadem jaki kiedykolwiek przeżyłam. Zaczęło się trochę pechowo, ale z czasem było coraz lepiej. Buenos Aires momentami przytłaczało, ale wybrałam hostel, w którym poznałam fajnych ludzi i to oni byli najmocniejszą stroną mojego pobytu w Argentynie. Z BA wybrałam się też do Urugwaju, co było dobrą przerwą od stolicy Argentyny. W drodze do domu, zahaczyłam też o Nowy Jork.
Bena poznałam w hostelu, ale od początku tak się zgraliśmy, że wszyscy myśleli, że znamy się z Anglii. I pewnie właśnie tam zobaczymy się następnym razem.
Colonia del Sacramento, Urugwaj
Końcówka listopada, Nowy Jork i dni spędzone z moim drogim przyjacielem, Marcinem.
Grudzień
Na początku grudnia zorientowałam się, że w ciągu trochę ponad dwóch tygodni byłam na czterech kontynentach. Zaraz po powrocie z Argentyny i Stanów poleciałam z Wojtkiem i Tomaszem do Rzymu, a stamtąd w 10dniową podróż po północnym Maroku. Wreszcie po 5 latach spędziłam też Boże Narodzenie w domu, a Sylwestra świętowałam w Warszawie.
Relacja z Maroka dopiero pojawi się na blogu.
I na koniec rodzinna fota wigilijna.