22 lutego skończyłam 27 lat. Do śniadania w ramach urodzinowego tortu dostałam Mleczną Kanapkę ze świeczką, hyhy.
Konie nie zagrały mi na akordeonie “sto lat” ale mimo wszystko doceniłam kreatywność ulicznych grajków.
Wróciliśmy na MuseumsQuartier, żeby zrobić zdjęcia w budce. Ja mam na ścianie powieszony jeden pasek zdjęć z Berlina, więc Benjamin zabrał ze sobą drugi z Wiednia.
Na lunch poszliśmy do Cafe Central, choć bardziej, żeby zobaczyć tą zabytkową kawiarnię (z 1876 roku!) niż żeby faktycznie coś zjeść, bo byliśmy krótko po śniadaniu.
Tutaj w przeciwieństwie do Cafe Sperl opisanej w jednym z poprzednich postów kelnerzy są wyjątkowo profesjonalni i chociaż miejce jest eleganckie, to człowiek nie czuje się skrępowany. Na spokojnie zrobiłam zdjęcia i nie miałam wrażenia, że plączę się komukolwiek pod nogami.
Być w takim miejscu i nie zamówić, któregoś z deserów lub ciast… będę musiała wrócić głodna.
Zamówiliśmy Kaiserschmarrn z duszonymi śliwkami, bo nigdy wcześniej nie próbowałam tego popularnego austriackiego dania. Może niektórym z Was zdarza się przygotować je na śniadanie? Porcja była ogromna, dlatego podzieliliśmy jedną na pół, ale na końcu i tak byliśmy napchani.
Kaiserschmarrn to omlet/naleśnik (choć ciasto jest bardziej puszyste) w rozdrobnionej postaci, opruszony cukrem pudrem i podawany z owocami na ciepło (zazwyczaj jabłkami, śliwkami, truskawkami, borówkami).
Jeszcze w drodze do Cafe Central dowiedziałam się, że wcale nie spędzamy ostatniej nocy u znajomych Benjamina, tylko w ramach prezentu urodzinowego od jego mamy zatrzymujemy się w hotelu. A kolejną niespodzianką od Benjamina był zarezerwowany na kolację stolik w restauracji cejlońskiej. Kochany chłopiec!
Ostatecznie wybraliśmy się tam ze znajomymi, z którymi dzień wcześniej świętowaliśmy urodziny Niko. Wystrój miejsca był dość kiczowaty (marchewkowe dekoracje ozdabiające talerze), ale nie to miało znaczenia, bo jedzenie było bardzo dobre. Wszyscy byli zadowoleni z tego co zamówili.
Urodziny szybko minęły, a końcówka dnia oznaczała rozstanie z Benjaminem na kolejny miesiąc. Następnego dnia zjedliśmy śniadanie i Benji musiał wracać do Salzburga. A ja na ostatnią noc w Wiedniu przeniosłam się do czytelniczki bloga, Oli, której jeszcze raz ogromnie dziękuję za ugoszczenie mnie!