Wracanie do wspomnień to jeden ze sposobów na przywracanie pozytywnego nastroju, kiedy przybija cię codzienność. Słuchasz muzyki, patrzysz na zdjęcia, albo nawet zamykasz oczy i na chwilę przenosisz się w miejsca, za którymi tęsknisz, do chwil, które chciałeś zatrzymać. Potrafią wywołać uśmiech na twarzy, kiedy po raz setny przemierzasz tą samą trasę autobusem miejskim. Ratują w szare dni, jak ten dzisiejszy, który niczym nie różni się od wczorajszego i poprzedniego. Chciałabym pamiętać za rok, co robiłam w zeszłym październiku, ale wiem, że nie będę. Wiem też, że tych niezapomnianych chwil wciąż będzie przybywać i że zawsze będę mogła do nich wracać, kiedy kolejny dzień będzie mijał niepostrzeżenie. W dzisiejszym poście wspominam dziesięć wybranych momentów, które przewinęły się przez tego bloga. Jeśli nie wiązały się ze łzami szczęścia albo bólem głowy z nadmiaru wrażeń, to przynajmniej z zakwasami mięśni mimicznych od uśmiechania się.

Przeprowadzka do Moss Beach, pierwszy przejazd Pacific Coast Highway z San Francisco i ta piękna świadomość, że przez cały rok tak będzie wyglądała moja droga do domu. Uśmiechałam się od ucha do ucha, a Devil’s Slide nie znudziła mi się do ostatniego dnia w Kalifornii.
Longboarding na campusie uczelni Georgia Tech w Atlancie w chłodną, styczniową noc. Bawiłam się lepiej niż 15lat temu na podwórku i miałam ochotę jeździć do samego rana.
Czwartkowa noc w stolicy Peru pod hasłem pisco sour. Dobre towarzystwo, jeszcze lepsza muzyka i czysta radość z mojej pierwszej wizyty w Ameryce Pd.
Filipiny, wyspa Boracay i powrotna droga na lotnisko z przesiadkami z tuk- tuka na łódź, a później bus. Kierowca twierdził, że nie zdążę na samolot, ale widoki przy wschodzie słońce były zbyt piękne, żeby przejmować się czymkolwiek.
Odwiedziny Tima w San Francico w lutym i dzień fantastycznego jedzenia, który rozpoczął się od śniadania w ulubionej Tartine Bakery. Każdy posiłek tego dnia był niezapomniany, każdy kęs wiązał się z prawdziwym zachwytem.
Pierwsze godziny w Nowym Jorku i eksplozja radości. Wtedy patrząc na Central Park wszystko było inne, widziałam mniej, nie zdawałam sobie nawet sprawy z której strony jest Upper West Side, a z której UES. Teraz patrzę na to zdjęcie i rozpoznaje każdy widoczny trawnik, zbiornik wodny, poszczególne mosty, budynki i ulice… Chciałabym móc jeszcze raz wrócić do NYC i poczuć to, co za pierwszy razem.
Zwariowany dzień w Salwadorze dostarczył tylu wrażeń w krótkim czasie, że do dzisiaj wydaje mi się, jakby nigdy nie wydarzył się naprawdę. Na koniec tamtego dnia czekał mnie lot do Peru, więc cieszyłam się podwójnie.
Odkrycie parku Bernal Heights i tamtejszy widok na San Francisco o zachodzie słońca. Ciężko było siedzieć na wzgórzu, rozglądać się na wszystkie strony i przy okazji nie zakochać się w tym mieście.
Pierwszy wieczór w San Juan na Filipinach. Pływanie na desce o zachodzie słońca, a później kolacja na plaży z lokalnymi surferami. Najlepszy grillowany tuńczyk i problemy z przeżuwaniem jedzenia, kiedy nie możesz przestać się uśmiechać.