Kolejny post z Berlina i znowu jedzenie w roli głównej. Strategia tego dnia wymagała lekkiego śniadania, bo wieczorem czekało nas obżartswo na Street Food Thursday. Markthalle Neun na Kreuzberg w każdy czwartkowy wieczór zapełnia się stoiskami z jedzeniem. Wszystko obraca się wokół kulinarnej pasji, do tego dochodzą dobrej jakości produkty, dania z różnych stron świata, czasem przeplatające się z inną kuchnią i nagle najtrudniejszą życiową decyzją staje się wybór tego, co by tu zjeść…
Zanim dotarliśmy na miejsce, odwiedziliśmy dobrą i tanią wietnamską restaurację Miss Saigon przy Gorlitzer Bahnhof. 

Wojtek zjadł świetną pho, a ja wybrałam niepozorną przystawkę, która okazała się przepyszna. Kleiste ryżowe ruloniki nadziewane owocami morza, podane z idealnie pasującym kwaskowatym sosem z ziołami. 

Na Street Food Thursday umówiliśmy się z Bzu, ale okazało się, że nie może ruszyć się z domu i nie wiedziała kiedy jej się uda. Opóźniliśmy plan, najpierw pospacerowaliśmy po Kreuzberg.



Jakoś nie zdziwiła mnie ta masa rozbitych butelek pod ławką. Miejsce aż prosi się o przesiedzenie tu ciepłej, letniej nocy z butelką wina.

Markthalle Neun. W piątki i soboty w hali odbywa się targ z lokalnymi produktami.
Mr. Whippy, mogłeś trochę lepiej zaparkować.

Warto przyjść wcześniej, żeby uniknąć tłumów, stania w długich kolejkach i najważniejsze- zdążyć przed skończeniem się zapasów jedzenia. Nam PRAWIE się udało. Było takie stoisko z idealnie wyglądającymi sernikami. Powtarzałam – później, na deser. – aż przyszła pora deseru, udałam się po kawałek i wszystko co zobaczyłam to SOLD OUT i podlicznie utargu. Ouch.

Mr. Whippy, mogłeś trochę lepiej zaparkować.

Warto przyjść wcześniej, żeby uniknąć tłumów, stania w długich kolejkach i najważniejsze- zdążyć przed skończeniem się zapasów jedzenia. Nam PRAWIE się udało. Było takie stoisko z idealnie wyglądającymi sernikami. Powtarzałam – później, na deser. – aż przyszła pora deseru, udałam się po kawałek i wszystko co zobaczyłam to SOLD OUT i podlicznie utargu. Ouch.

Wietnamska bun bao, różniąca się od tradycyjnej, bo nie nadziewana, a podawana jak kanapka. Bułka w stylu naszej na parze, a wewenątrz wieprzowina, kolendra, cebula, rzodkiew i marchew.

W jednym z rogów stoi automat do fot, ale my byliśmy już po sesji w innej budce.


W jednym z rogów stoi automat do fot, ale my byliśmy już po sesji w innej budce.

Bzu nadal nie było, a my stanęliśmy w najdłuższej kolejce po kanapkę z pulled pork. Sosy i warzywa były do wyboru, zamiast sałaty wybraliśmy sauerkraut na ciepło. Jeszcze nie zdarzyło mi się zjeść czegoś z pulled pork, co nie byłoby pyszne i tak było w tym przypadku. Wojtek też nie ukrywał zachwytu. Nie mógł zdecydować co zajęło pierwsze miejsce ze wszystkich dań zjedzonych w Berlinie, ale wybierałby między tą kanpką a ramenem.

Żeby dalej nie jeść bez Bzu, kupiliśmy piwo i poszliśmy do pobliskiego parku.


A potem przybyła Kasia i można było kontynuować jedzenie!

Żeby dalej nie jeść bez Bzu, kupiliśmy piwo i poszliśmy do pobliskiego parku.


A potem przybyła Kasia i można było kontynuować jedzenie!

Opowiadałam Bzu o Kässpätzle zjedzonym na Bite Club, ten sam food truck ustawia się na SFT, także przynajmniej tą jedną porcję należało pochłonąć.



Nie zdążyliśmy załapać się na sernik, sprzed nosa sprzątnięto nam ostatni kawałek tarty z musem malinowym, ale uratowały nas tajskie słodkości z mąki z ryżu kleistego z karmelem i tartym kokosem.

Najedzeni i szczęśliwi poszliśmy na spacer aż doszliśmy do gigantycznej ławki z piątego zdjęcia i tam się ułożyliśmy.

Fajerwerki na podsumowanie dnia!